09/11/2020
09/11/2020

Łowca zórz

Jak upolować zorzę polarną? Gdzie wygląda najpiękniej? Czy można ją przewidzieć? Jarosław Kuźniar miał wiele pytań do najprawdziwszego łowcy zórz – Karola Wójcickiego.

Jarosław Kuźniar: Łatwo jest upolować zorzę polarną?

Karol Wójcicki: Łatwiej niż niektórzy przypuszczają, a mim to cały czas spotykam ludzi, którzy wyglądają na chwilę z hotelu przez okno, patrzą w stronę nieba, a potem rano są zaskoczeni, że oni zorzy nie wiedzieli, a wszyscy inni w okolicy tak. Z zorzą jest trochę, jak ze zwierzętami. Niby każdy wie, że one w lesie mieszkają, ale gdy idziemy na spacer do lasu, to nagle się okazuje, że jesteśmy my i szyszki. Aby znaleźć sarnę, jelenia, łosia czy borsuka, warto wybrać się ze specjalistą, który wie, którędy te zwierzęta chodzą, jak się zachowują i o jakiej porze dnia można je spotkać.

Zorza nie pojawia się na zawołanie. Jest dla cierpliwych, dla tych, którzy potrafią poświęcić sporo czasu na wypatrywanie i, co ważne, nie poddają się, kiedy wydaje się, że sprawa jest totalnie przegrana. Trzeba trochę wiedzieć o miejscu, w którym jesteśmy, ale też o szerszym kontekście, jakim jest funkcjonowanie układu słonecznego.

JK: Jak dzisiaj popatrzysz na miejsca, gdzie możesz zorzę upolować, to jest: północna Europa. Wybijają się dwa kraje. Norwegia i Islandia. Od czego zależy to, czy twoja szansa na znalezienie zorzy jest duża?

KW: Te miejsca, które wymieniłeś, to są miejsca bliskie nam, mieszkającym w Europie. Oczywiście miejscami, do których można polecieć, by podziwiać zorzę polarną są również Kanada, Alaska, czy północna Syberia, ale komunikacyjnie u nas wygrywają te dwa kierunki, czyli Islandia i północna Norwegia. One są pod pewnymi względami podobne, ale pod wieloma też się różnią. Z „zorzowego” punktu widzenia najlepiej obrać ten kierunek, który znajduje się najdalej na północ, a więc mowa tu o północnej Skandynawii, oraz o rejonach miasta Tromso, na północy, do którego łatwo się dostać i z którego mamy mnóstwo możliwości manewrowania. Islandia z kolei też jest świetna. Ją polecam zazwyczaj osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z zorzą polarną. Choć zorza nie jest tam tak bardzo spektakularna, bo południowe wybrzeże Islandii znajduje się 350 km na południe od koła podbiegunowego, a Tromso tyle samo, ale na północ od niego. Warto jednak pamiętać, że Islandia to prawdziwe bogactwo atrakcji turystycznych. Mamy mnóstwo niesamowitych krajobrazów, które dopełniają widok zorzy polarnej.
W Norwegii z kolei widzimy najbardziej spektakularne zorze, tam jesteśmy dokładnie w epicentrum tych wszystkich fenomenalnych zdarzeń związanych ze światłami północy, ale z drugiej strony klimat jest też dużo bardziej surowy, wymagający, trzeba być po prostu mocniej przygotowanym do takiej wyprawy. Zarówno pod względem ubioru, jak i pewnej determinacji…

JK: Determinacji, czyli śpię krótko, ale mam większe szanse, żeby złapać zorzę polarną?

KW: Paradoksalnie, więcej wysypiam się w Norwegii, bo w ciągu dnia mam więcej czasu na odpoczynek, a noce poświęcam na obserwację. Na Islandii jest dramat ze spaniem, bo tam rankiem okazuje się, że wyspa wzywa cię wszelkimi możliwymi sposobami. Otaczają cię wodospady, gejzery, wulkany, lodowce… Mógłbym tak wyliczać. Choć byłem tam już chyba piętnaście razy, to nadal cieszę się, jak małe dziecko na każde jedno spotkanie z cudami natury, które tam się znajdują. Sen jest wówczas ostatni na liście priorytetów.

JK: Od czego zależy czas trwania zorzy?

KW: Zorzę obserwujemy zazwyczaj od września do marca, ale wiąże się to wyłącznie z tym, że jest po prostu za jasno. Zorza nie jest związana z żadną porą roku, z godziną ani miesiącem.

JK: To ciekawe, bo zorza kojarzy nam się z zimą.

KW: Tak, ale to tylko dlatego, że zimą mamy tam noce. Zorza w innych warunkach występowałaby również w lipcu i w czerwcu, na tych samych warunkach, co w grudniu lub styczniu, ale nie możemy jej dostrzec, bo jest za jasno. Musimy pamiętać, że noce w różnych częściach świata wyglądają różnie.
Ciekawe jest to, że w miesiącach, w których my zorzy nie obserwujemy, podziwiają je na przykład mieszkańcy północnych Stanów Zjednoczonych, czy południowej części Kanady, bo tam, z uwagi na delikatne przesunięcie bieguna magnetycznego, zorze mogą występować na trochę niższych szerokościach geograficznych niż w Europie, porównywalnych na przykład z północnymi Włochami, czy Hiszpanią. Tam z kolei, na tej szerokości geograficznej jest ciemno, możemy więc obserwować zorzę polarną w cieplejszych miesiącach.

JK: Kiedy stoisz i patrzysz w niebo, czy są jakieś zwiastuny, że zorza za chwilę nadejdzie?

KW: Niestety nie, a przynajmniej nie takie, które możemy zobaczyć naszymi zmysłami. Mnie osobiście w trakcie moich obserwacji zawsze towarzyszy smartfon. Na bieżąco mogę podglądać odczyty specjalistycznych urządzeń, nazywanych magnetogramami, które są ulokowane w kilku miejscach na północnej półkuli. Ten, który ja śledzę, znajduje się w Kirunie, w Szwecji i on na bieżąco śledzi zaburzenia naszego ziemskiego pola magnetycznego. Dopiero na tych wykresach mogę zaobserwować pewne charakterystyczne zmiany, które mogą sugerować, że w ciągu kilku kolejnych minut może nadciągnąć zorza polarna. Niestety to jest tylko perspektywa minut, a nie godzin czy dni. Z większym wyprzedzeniem, mogę z grubsza określić, w które noce w miesiącu będziemy mieli większą, albo dużo większą niż zwykle szansę na obserwację zorzy polarnej. To jednak nigdy nie jest stuprocentowa prognoza. Nie jestem w stanie powiedzieć, o której godzinie, w którym kierunku, w której części nieba. Możemy sobie z tym poradzić, wychodząc po prostu pod niebo i spędzając tam jak najwięcej czasu, nie dając się zaskoczyć ewentualnej zorzy. Zwłaszcza, że ona lubi zaskakiwać. Wiele rzeczy możemy przewidzieć, ale zdarzają się sytuacje, które wynikają z naszej ułomności, jeśli chodzi o śledzenie zmian w układzie słonecznym, których po prostu nie zauważamy. Może się zdarzyć, że sonda kosmiczna, która znajduje się między ziemią a słońcem, nie zauważy pewnych zdarzeń na słońcu, albo nie poczuje przepływu chmury, tak zwanego wiatru słonecznego i wtedy zorza będzie totalnym zaskoczeniem dla obserwatorów na północnej półkuli. Dlatego nigdy nie należy się poddawać. Jeżeli ktoś jest w Arktyce, przyjechał na zorzę, to sen i odpoczynek powinny spaść na drugi plan, a noc powinna być przede wszystkim dla zorzy.

JK: Czyli jesteś, można tak powiedzieć, łowcą zórz?

KW: Od paru lat już tak. Kiedyś to było marzenie, żeby zobaczyć to zjawisko choć raz, jako element większej całości zjawisk, które dzieją się na niebie, których jeszcze nie miałem okazji doświadczyć. Ale kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, drugi, trzeci, okazało się, że trudno w niej o powtarzalność. To zjawisko nie może w pewnym sensie znudzić, jak zwykłe rozgwieżdżone niebo, które z nocy na noc nie różni się jakoś szczególnie od siebie.

JK: Chociaż masz czasem poczucie, że na przykład w Ameryce Południowej gwiazdy są jakoś niżej na niebie…

KW: W Ameryce Południowej mamy do czynienia po prostu z innym układem gwiazd, którego nie widzimy z Polski, co jest ekscytujące. Natomiast jeśli bym porównywał noc do nocy, obserwowaną u mnie nad domem, to one do pewnego stopnia są bardzo podobne. Natomiast w Arktyce nie ma dwóch takich samych nocy z zorzą polarną. Ona za każdym razem wygląda inaczej, przyjmuje inne kształty, inne kolory… Ta nieprzewidywalność sprawia, że zorza jest absolutnie pociągająca, przynajmniej dla mnie. Wychodząc na obserwację, nie mam do ostatniego momentu bladego pojęcia, co ta noc przyniesie. Już od czterech lat staram się być w Arktyce regularnie i co miesiąc zorzę obserwować. Tego głodu na razie nie udało mi się nasycić.

JK: Miejsce obserwacji: jak je znajdujesz? Czym ono jest?

KW: To jest zawsze bardzo trudno, bo różni obserwatorzy mają różne potrzeby. Dla wielu przyjazd do Tromso, miasta w północnej Norwegii i wyjście przed lotnisko, zasłaniając rozmieszczone w całym mieście latarnie już jest satysfakcjonującą sytuacją, bo zobaczymy majaczące, falujące na niebie światła zorzy polarnej. Dla kogoś, kto ma doświadczenie w obserwacjach nieba, wymagania stają się dużo większe. Dlatego ja staram się jak najbardziej oddalić od sztucznych świateł, wybrać takie miejsce, w którym niebo będzie ciemne. Noc powinna być oczywiście bezksiężycowa, żeby nie było żadnego, dodatkowego oświetlenia, które mogłoby tłumić blask zorzy polarnej. Dzięki temu lepiej widzimy kolory, kształty. Szukam takich miejsc, korzystając przy tym ze specjalnych map, pokazujących poziom zanieczyszczenia nieba światłem, choć nic nie przebije zrobienia rekonesansu w terenie. Szukam również miejsc jak najbardziej oddalonych od domostw, zabudowań, dróg, aby pod kątem fotograficznym zorza była elementem przyrody.

JK: Pamiętam moje pierwsze zetknięcie z zorzą. Miałem problem, by złapać ją w kadr. Podpowiedz na koniec, co zrobić, żeby sobie z tym poradzić?

KW: Potrzebny będzie aparat z długim czasem naświetlania, jasny, szerokokątny obiektyw, bo zorza często jest olbrzymia!

Raz spotkałem się z zorzą, której nawet najszerszym obiektywem nie byłem w stanie objąć i dlatego nakręciłem ją w pionie. Rzecz szalenie ważna, o której często zapominają podróżnicy to stabilny statyw.

Wywiad ukazał się na łamach Newsweek Travel jesienią 2019.

Inne artykuły (1)

Alaska – swoje trzeba przejść

28/10/2020

Plany na ten sezon były zupełnie inne, ale kiedy, na szczęście odpowiednio wcześniej, okazało się, że ekipa na wyprawę wspinaczkową do Kirgistanu się wykruszyła, wszedłem z ciekawości na wyszukiwarkę połączeń lotniczych, a wyszedłem z biletem na Alaskę. Wbrew pozorom, żadne zaskoczenie, bo kierunek (Północ) mi znany, więc raczej konsekwentna kontynuacja, niż chybił-trafił na mapie. Założenia też były właściwie z góry ustalone: samotnie, z plecakiem, począwszy od lotniska cała droga piechotą, bez pomocy z zewnątrz. Jednak, jak mi się teraz zdaje, najważniejszym aspektem była, uświadomiona tak wyraźnie dopiero w trakcie, próba pogodzenia dwóch bliskich mi żywiołów – zacięcia czysto sportowego (dystans, czas, tempo), z survivalem. Trzeba było wyznaczyć sobie wymagający i ambitny cel.