30.10.2020
Prowadzący: Jarosław Kuźniar

Adrian Gronek. Alaska – swoje trzeba przejść

Mamy 2020 rok i nie możemy podróżować, co jest dla nas ogromnym ciosem. W biurze goforworld.com zabieramy podróżników poza szlak, a jednym z takich miejsc jest magiczna Alaska.

Gość Jarosława Kuźniara, Adrian Gronek jest przewodnikiem i opowiada o tym miejscu, jak mało kto, chociaż o mały włos tam nie zginął. Zresztą, przekonajcie się sami i wyruszcie z nami w wirtualną podróż.

Czytaj więcej
30.10.2020
Podróże

Gość Jarosława Kuźniara, Adrian Gronek jest przewodnikiem i opowiada o tym miejscu, jak mało kto, chociaż o mały włos tam nie zginął. Zresztą, przekonajcie się sami i wyruszcie z nami w wirtualną podróż.

Udostępnij
https://voicehouse.co/odcinki/adrian-gronek-alaska-swoje-trzeba-przejsc/
KopiujSkopiowano

Transkrypcja

[00:01:07]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Tęsknisz za Alaską?

[00:01:09]

A. GRONEK: Tęsknię. Tęsknię za emocjami, tęsknię za przestrzenią. Chociaż jestem w zupełnie innym momencie życia, bo Alaska była dla mnie takim etapem przygodowym w życiu, który kosztował mnie bardzo dużo, któremu było podporządkowane też moje życie osobiste. Dzisiaj ono wygląda zupełnie inaczej i ten wymiar, w którym ja poznawałem Alaskę, dziś wydawałby się trudny do zrealizowania choćby ze względu na to, że mam roczne dziecko.

[00:01:39]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: O to chciałem zapytać: czy tata Adrian pojechałby na Alaskę, czy już nie?

[00:01:43]

A. GRONEK: Tak, jak najbardziej. Choć na pewno nie tak ekstremalnie jak robiłem to te 7-8 lat temu, kiedy poświęcałem właściwie wszystko i całe życie było podporządkowane celom sportowym, bo ja tak zacząłem poznawać Alaskę. Najpierw była to dla mnie arena, prawie jak dla olimpijczyków stadion. Dopiero później zbliżyłem się do tej Alaski tak socjologicznie. Dzisiaj chciał-bym pokazać synowi Alaskę jako miejsce, gdzie żyją fantastyczni ludzie, gdzie odczuwa się niesamowitą wolność, gdzie przyroda dyktuje warunki i tak, jak najbardziej myślę, że w przyszłym roku, gdyby pojawiła się okazja i świat na to pozwolił, bardzo chętnie pokazałbym synowi Alaskę.

[00:02:30]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: To zanim wrócimy do Alaski na dobre, to chciałem cię zapytać jako podróżnika: Jak się czujesz w tym momencie, w którym granice dosłownie i w przenośni są dla siebie zamknięte?

[00:02:40]

A. GRONEK: Dla mnie bycie w przyrodzie jest tym, co pozwala mi oddychać, więc bardzo szybko dostosowałem się. To jest też to, czego nauczyłem się w podróży. Trzeba być otwartym na nieprzewidziane, czyli dostosować się do danych warunków. Kiedy świat się zamknął, to też zabawna sytuacja – wszyscy byli przerażeni tym lockdownem, ja mówiłem, że ja w taki sposób, jaki dzisiaj definiujemy jako kwarantannę, żyję właściwie na co dzień. Pracuję w domu od bardzo dawna. Mam las 200 m od domu i po prostu do niego wychodzę w każdej wolnej chwili, więc dla mnie wiele się nie zmieniło. Zacząłem szukać tych wrażeń, które mam w podróży niedaleko siebie, w najbliższej przestrzeni i to mi daje spokój.

[00:03:29]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Ale to jest tylko na chwilę? Czy to jest w stanie cokolwiek zastąpić?

[00:03:35]

A. GRONEK: Nie, na pewno nie. Na pewno tęsknię i gdzieś myślami… I nie tylko myślami, bo to jest takie psychosomatyczne: już gdzieś się wyrywam, już przebieram nogami. To jest też niesamowite, kiedy rozmawiamy o Alasce, ja już gdzieś czuję w skórze, w ciele, pewne wrażenia, one gdzieś głęboko też we mnie zostały. Pierwsza możliwa okazja, kiedy… Zresztą, już w te wakacje udało nam się uciec. Pierwszy raz wyjechaliśmy z żoną na takie wakacje, których wcześniej byśmy nigdy nie zaplanowali. Po prostu do Grecji. Chociaż i tam zrealizowaliśmy jakieś fajne, niestandardowe cele. Ale nie, na pewno nie usiedzę w miejscu.

[00:04:16]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Wracając na Alaskę: to jest takie miejsce, w którym prawie straciłeś życie.

[00:04:21]

A. GRONEK: Tak, to prawda. Dzisiaj, kiedy myślę sobie o tamtych wrażeniach, patrzę na to jak na film, wielu ludzi porównywało tę historię. Sami Ala-skanie dokładnie tak mnie definiowali. Swego czasu nawet w mediach alaskańskich ta moja historia była dosyć głośna i usłyszałem o niej w radiu kiedyś zupełnie przypadkiem. Dzisiaj patrzę trochę na nią, jak na ten film „Into the Wild” o Alexandrze Supertrampie, który stracił życie w bardzo podobnych oko-licznościach. Ja się uratowałem. Natomiast to, co chcę powiedzieć, to jestem już tak daleko od tych emocji i to było tak traumatyczne, że dzisiaj nie do końca się utożsamiam z tą osobą. Choć wiem, że to byłem ja, ale patrzę na to bardzo jak przez mgłę. Natomiast skutki tego na pewno odczuwam. Nie jestem psychologiem, ale myślę, że jakiś syndrom stresu pourazowego długo we mnie siedział.

[00:05:12]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Pamiętam, że kiedy byliśmy na Alasce wspól-nie z naszymi podróżnikami, to wylądowaliśmy w takim miejscu, które było cudne. Nazwało się Fairbanks, bardzo blisko bazy amerykańskiej, gdzie mnóstwo pijanych facetów ze stresem i właśnie z tym syndro-mem, o którym ty wspominasz, żyje, żyło i pewnie jeszcze nieraz bę-dzie żyło i prosiło każdego białego, który tam przyjedzie, o piwo, żeby im postawić. Czy Alaska to jest miejsce dla freaków?

[00:05:39]

A. GRONEK: Zdecydowanie tak. To jest miejsce na ucieczkę. To jest miejsce dla sporej ilości radykałów politycznych, anarchistów. Sami Alaskanie bardzo często wywieszają flagi pirackie. Usłyszysz w każdej alaskańskiej wiosce, że po co nam rząd, skoro ja mam młotek, piłę, siekierę, sam sobie wybuduję dom. Z tymi podatkami to jest bardziej skomplikowana sprawa, bo oczywiście wszystko na Alasce jest droższe i podatki są ukryte, ale oni z kolei np. dostają od rządu czy właściwie od stanu dywidendy za to, że mają ropę, więc to też jest wszystko zawoalowane. Natomiast zdecydowanie jest mnóstwo outsiderów, którzy żyją w swoich cabin in the woods. Tam wciąż istnieje system home stagingu, czyli odnajdują jakiś kawałek ziemi, stawiają sobie tam dom i poprzez zasiedzenie ten kawałek terenu może stać się ich, o ile rząd stanowy albo federalny, co gorsza, nie odkryje tam jakichś złóż. Wtedy ich wyrzuci. Jeśli nie ma tam nic interesującego pod kątem wydobywczym, mogą być absolutnie spokojni. I takich ludzi jest tam ogrom i, niestety, sporo z nich nie jest na to gotowych psychicznie. Jest mnóstwo takich osób, które eksperymentowały z własnym życiem, z pojęciem socjologii, byciem outsiderem i bardzo źle się to dla nich skończyło. Inni poradzili sobie całkiem dobrze. To jest na pewno niesamowita przestrzeń do takich badań.

[00:07:13]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: …badań, eksperymentów. Ale jednocześnie rzeczywiście - jak się na nią popatrzy, czy się przez nią jedzie - odle-głości, wysokości, zmieniający się klimat i historia sprawiają wrażenie, że to jest jednak cudowne, ale groźne miejsce.

[00:07:29]

A. GRONEK: Bardzo groźne. Wszyscy Alaskanie, których spotkałem – a już wiedziałem, co mnie tam spotkało i że cudem się uratowałem – i to też było niesamowite, że nikt nie patrzył na mnie jak na freaka, który był potencjalnym samobójcą i lekko sobie ważył życie. Tylko mówili: Wiesz co? Ja też w zeszłym roku czy 2 lata temu omal nie utonęłam, utonąłem w rzece przy połowie, przy dostawaniu się nad swoją część Jukonu albo zaatakował mnie niedźwiedź, wpadłem do szczeliny. To jest w ogóle kraina, która do tej pory jest w takim systemie oralnym, jeśli byśmy antropologicznie na to spojrzeli, to jest kraj opowieści. Kiedy Alaskanie się spotykają – brzmi to jak klisza, ale naprawdę tak jest – siadają sobie przy ognisku i snują opowieści. A mój przyjaciel pod-czas połowu na zamarzniętej rzece odpłynął na krze i płynął w stronę oceanu, o mały włos nie zginął. Tego zaatakował niedźwiedź, miał taką przygodę… Więc tak: to jest kraina, gdzie przyroda decyduje, gdzie tych zagrożeń obiektywnych… Polacy sobie z tego absolutnie nie zdają sprawy. Zobacz, w jakim my jesteśmy niesamowitym położeniu. Żmija – no właściwie podasz surowicę, nic nie stanie. Nie ma obiektywnych zagrożeń. Nie ma trzęsień ziemi, tornada… Pojawiają się silne wiatry. Na Alasce naprawdę czujesz, nocując gdzieś w terenie, ale nie tylko, bo niedźwiedź może przyjść do ciebie do domu… Tam jesteś w takim permanentnym poczuciu bycia zależnym od przyrody. Nie chcę powiedzieć „zagrożenia”, bo ci ludzie sobie to oswoili. Zwariowałbyś, gdybyś cały czas się bał, więc można się oswoić. Ale tak, tamta percepcja działa zu-pełnie inaczej.

[00:09:21]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Jakbyś miał zamknąć ją w 3 słowach, to jakie by to były słowa?

[00:09:27]

A. GRONEK: Przestrzeń, wolność, odpowiedzialność.

[00:09:31]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Odpowiedzialność za siebie, za innych? Jak to działa?

[00:09:32]

A. GRONEK: Za siebie. Za innych poniekąd też i dzisiaj to rozumiem doskonale na własnym przykładzie. Kiedy byłem… Nie chcę powiedzieć „zaślepiony”, choć tak, rzeczywiście miałem takie myślenie celowe, kiedy jechałem na Alaskę. Dla mnie ten cel, czyli to przejście, które chciałem zrobić, było absolutnym priorytetem. Nic innego się nie liczyło. I dopiero kiedy sam założyłem rodzinę, zdałem sobie sprawę, że decydując się na pewne ryzyka czy na pewne wyzwania, nie decyduję tylko za siebie, ale też ze swoich najbliższych. Nie chcę nawet myśleć, co musieli czuć moi rodzice, kiedy dzwoniły do nich władze stanowe, informując ich, że najpewniej straciłem życie. I dopiero później okazało się, że to była, na szczęście, nieprawda. Ta odpowiedzialność – dziś na pewno ją rozumiem inaczej i za siebie. Tak, jasne, podejmujesz w każdej chwili jakieś decyzje, ale one mogą mieć konsekwencje dużo szersze, niż by się wydawało.

[00:10:37]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Kiedy ruszasz na Alasce na szlak, ale wiemy, że chcesz zejść poza szlak - bo to jest ten cel i właśnie tam nie jest to takie trudne - żeby być po swojemu, na swoich zasadach i tam, gdzie chcesz z szacunkiem dla przyrody, musisz kogoś poinformować, jakie są zasady?

[00:10:53]

A. GRONEK: Tak, w parkach narodowych. Szczególnie w tym największym, przepraszam, najpopularniejszym. On największy właśnie nie jest. To jest klisza, którą wszyscy mają w głowie, że Denali National Park jest największy, podczas gdy Wrangell-St. Elias przy granicy z Kanadą jest tym większym. W Denali jest najwięcej osób, choć oni wszyscy gromadzą się bardzo blisko centrali parku, gdzie jest siedziba władz rangersów, strażników parku i tam rzeczywiście trzeba zgłosić swoje przejście. Ja chciałem to zrobić, kiedy sam tam byłem, online, ponieważ wchodziłem od miejsca granicy parku, gdzie nikt nie dociera, więc siłą rzeczy nikt o moim przejściu nie wiedział. Oni starają się to monitorować, ale tylko w niektórych miejscach. W większości terenów Alaski jesteś zdany zupełnie sam na siebie. Możesz mieć co najwyżej telefon satelitarny, choć Alaskanie to raczej stara szkoła, nikt z nich takiego nie posiada. Więc tak, to poczucie, że ty odpowiadasz za siebie i wszystko jest w twoich rękach, jest bardzo dojmujące i naprawdę można tak prawdziwie to poczuć na Alasce.

[00:12:08]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Czy Alaskanie to Amerykanie? Jak się czują? Pytam dlatego, może trochę przewrotnie, ale pamiętam oburzenie Ja-kutów w Jakucji, która jak by nie było jest Rosją, daleką Syberią Rosji. Ale jednak oni mówią: Ale my nie jesteśmy Rosjanami, my jesteśmy Ja-kutami i bardzo szanujemy siebie i miejsce, w którym żyjemy.

[00:12:25]

A. GRONEK: Co do Indian, bo oczywiście historia jest bardzo długa, choć – rzeczywiście – obiektywnie wszystkie mniejszości etniczne i w Stanach, ale też w innych miejscach, które poznały historię Indian mieszkających na północy Stanów Zjednoczonych, czyli np. Atabasków albo Inuitów, mówią, że ten model, który wynegocjowali, co już jest dużym krokiem, Indianie alaskańscy, jest wzorcowy, modelowy, nieidealny, ale relatywnie dobry. Natomiast jest tam mnóstwo ludności, która wyemigrowała ze Stanów Zjednoczonych i – paradoksalnie – oni są jednymi z tych najmocniejszych głosów, którzy chcieliby niezależności od Stanów Zjednoczonych. Właśnie z tych powodów, o których ci wspominałem: ekonomicznych czy takich wręcz mentalnych. Te flagi pirackie, to, że nie pojawi się flaga Stanów Zjednoczonych, ale flaga alaskańska… To jest bardzo silne.

[00:13:26]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Ale to jest bunt czy jakiś lokalny patriotyzm?

[00:13:28]

A. GRONEK: I lokalny patriotyzm, ale też silny bunt, ponieważ wiedzą, że są na tyle silni, na tyle niezależni i mają na tyle mocną pozycję, jeśli chodzi o złoża, że tę wolność mogliby sobie absolutnie zapewnić. Natomiast co się tyczy Indian, tam sytuacja jest ogromnie skomplikowana. Jest mnóstwo patologii, wypaczeń, aczkolwiek jest też sporo przykładów na to, że Indianie sobie dobrze poradzili. Dla przykładu, powstał taki model, w którym duża część indiańskich wiosek mogła przeistoczyć się w swoiste korporacje i zarządzać np. złożami czy jakimś biznesem, jakąś częścią biznesu w swoim terenie. Część wiosek w to weszła i powstały naprawdę prężne, świetnie zarządzane korporacje z zarządem nawet już w tym momencie zewnętrznym. Niektóre powiedziały: Nie, my chcemy żyć po swojemu, po staremu. I z punktu widzenia, ale to znowu jest pewna narzucana optyka zachodnia, Amerykanie by powiedzieli, że żyją w nędzy. Natomiast oni są zadowoleni ze swojego życia. To jest zawoalowany temat i myślę, że będzie się mlął przez jeszcze wiele, wiele pokoleń.

[00:14:42]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: To jest też takie miejsce, gdzie nie ma metro-polii, które są bardzo turystyczne. Choć jest tam sporo turystów, czy było tam sporo turystów, bo wysypywali się właściwie z dużych crui-se'ów pływających od miasta do miasta. Dziś wiemy, że te cruise'y pływać nie mogą, więc ta liczba odwiedzających jest zupełnie, zupełnie inna. Takich, którzy zwiedzają Alaskę na własną rękę, jest niewielu. Ale czy ludzie, którzy spotykają podróżników, są dla nich serdeczni, po-magają, są pomocni? Czy raczej jest to sytuacja, w której czuć złość, że ktoś wchodzi nie do siebie?

[00:15:21]

A. GRONEK: Nie, złości na pewno nie czuć nigdy. Alaskanie są w tym względzie dość podobni do Amerykanów w ogóle, których ja osobiście, choć wiem, że sam kraj ma wiele problemów, ale bardzo lubię i byłem też w innych stanach Stanów Zjednoczonych. Rzeczywiście, ta serdeczność na starcie, ta otwartość, nawet jeśli ona być może przez niektórych uważana za odrobinę sztuczną… Ja tego tak nie postrzegam, jest odczuwalna. Niesamowicie pomoc-ni są z jednej prostej przyczyny, jak wszyscy ludzie żyjący w takim terenie, generalnie na na północy. Oni wiedzą, że sami mogliby się znaleźć takiej sytuacji, że mogliby stracić wszystko, mogliby mieć problem. To są drobne rzeczy: samochód stojący na poboczu na autostradzie, gdzie między jednym punktem a drugim jest paręset kilometrów, pierwsze auto jadące zawsze się zatrzyma. Odda resztkę, oczywiście wyliczoną tak, żeby 2 samochody nie stanęły w miejscu, paliwa w baniaku, po to, żeby ten ktoś dojechał, bo może mu się po prostu stać krzywda i nie wiadomo, kiedy przyjedzie następny auto. Kiedy ja straciłem cały swój dobytek podczas jednej z wypraw, bez mrugnięcia okiem napotkana Alaskanka, poznawszy mnie 3 minuty wcześniej, powiedziała: OK, ja ci dam śpiwór, namiot, plecak. I nie zaprowadzę cię do domu, siedź na tył-ku, bo, stary, trochę zaszalałeś, tylko dokończ to, co chciałeś zrobi. Ja ci pożyczę sprzęt, rozumiem twoje aspiracje. W ogóle masz swoje cele, wierzę, że oddasz, a jeśli nie oddasz – i takie zdanie też padło, i to jest super, to jest taka szczerość – to znaczy, że to ty jesteś skurwielem.

[00:17:05]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Fajne. Szczere, fajne i bardzo alaskańskie, tak swoją drogą. Natomiast wróćmy do tej twojej historii. Dlaczego wpa-dłeś w takie tarapaty?

[00:17:16]

A. GRONEK: To jest złożony temat. Moim zdaniem każda taka ekstremalna wyprawa rozgrywa się już na etapie przygotowań i może spełznąć wszystko na niczym, kiedy się źle przygotujemy. Ja uważam, że przygotowany byłem dobrze. Wiele miesięcy patrzyłem na mapy i przygotowywałem się fizycznie, i kolekcjonowałem sprzęt. Rzeczywiście wyzwaniem było to, że chciałem zrobić coś, czego prawdopodobnie nikt wcześniej nie dokonał: wyznaczyć własny, pionierski szlak. Zwyczajnie nie wiedziałem, czy się da. Musiałem tak analizować teren, żeby wyszukać te możliwości, nigdy tam nie będąc. Nie znalazłem żadnych świadectw, mapy satelitarne ci nie powiedzą, ten teren się zmienia, lodowce się zmienią, rzeki nagle są szersze. Zdawałem sobie sprawę, że będę musiał być elastyczny. Widziałem, że będę poza cywilizacją długie tygodnie, właściwie miesiące, łącznie byłem 4 tygodnie bez kontaktu z nikim, ze światem, zdany sam na siebie. Pogoda na Alasce jest bardzo wymagająca – ona w tym czasie, kiedy ja byłem była fatalna. Padał deszcz ciągiem non stop przez 2 tygodnie, bez sekundy przerwy. Wszystkie przeszkody terenowe były trudne, wyżej w górach zaczął padać śnieg, musiałem zmieniać trochę szlak. W pewnym momencie wiedziałem, że idę wolniej i przeszkody terenowe są trudniejsze, więc musiałem poszukać szybszego, krótszego zejścia do „cywilizacji”, ale to tak naprawdę była autostrada biegnąca przez dzicz, przez pustkę. Okazało się, że na mapie topograficznej był błąd: źle była naniesiona chatka traperska. A filozofia chatek traperskich, nawet prywatnych, na Alasce jest taka, że są zawsze otwarte. I jeśli ktoś zgubi się bądź będzie miał problem, będzie mógł do niej wejść i tam przeczekać, bądź np. skorzystać z łodzi. Okazało się, że chatka była naniesiona po niewłaściwej stronie rzeki na mapie, więc znalazłem się w tak naprawdę pułapce. Byłem już po ponad 3 tygodniach, prawie po miesiącu w dziczy z małą ilością jedzenia. Przede mną ogromna rzeka, pogoda spowodowała, że nikt w tym czasie nie pływał po tej rzece, nie łowił ryb. Awionetki latały, owszem, ale granica chmur była tak nisko, że nikt mnie nie widział. Wtedy stanąłem przed najważniejszą w swoim życiu decyzją: czy cze-kam na pomoc, aż ktoś przyjdzie, czy może zaistnieje taka konieczność, że będę musiał ratować się sam. Znałem teorię, wiedziałem i sporo świadectw przeczytałem, że najgorsze w takich sytuacjach jest marazm, nieposiadanie planu. Czyli jeśli zagrzebię się w śpiworze, będę sobie jadł, będzie mi ciepło, przyjemnie i będę czekał na pomoc, to najpewniej w pewnym momencie już moja świadomość zacznie gdzieś lawirować i stracę dużo sił. Po prostu zostanę na zawsze w tym śpiworze. Więc postanowiłem sobie jasno, że jeśli do określonego dnia, określonej godziny nic się nie zmieni, to muszę mieć plan awaryjny, auto ratunkowe. No bo tym wyzwaniem było pokonanie rzeki, która – żeby dać temu wyobrażenie – miała 900 m szerokości. Czyli taka 2 razy war-szawska Wisła poprzecinana jakimiś tam łachami i mieliznami, ale jednak cały czas woda otwarta. Będą musiał ją jakoś pokonać samemu, no i tak się niestety stało. „Niestety” – no to było jedyne wyjście, jak się później okazało, bo pierwsze osoby, które dotarły w to miejsce, znalazły się tam po roku, więc post factum wiem, że gdybym nie podjął tej decyzji, to znaleźliby nie pusty namiot, ale mnie martwego w tym pustym namiocie.

[00:21:24]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Jak znalazłeś miejsce na tej rzece, żeby przejść do życia?

[00:21:29]

A. GRONEK: Ja musiałem rzucać się w nurt otwartej wody wielokrotnie. Wtedy działa prosta zasada, nie ma sensu walczyć z nurtem, próbować wpłynąć, bo i tak nurt wyrzuci cię gdzieś na mieliznę czy na płytsze miejsce, nie ma sensu tracić sił. To był 11 września wtedy – to też jest symboliczna data – było potwornie zimno, nie chcę wiedzieć, ile stopni miała woda – kilka. Traci się momentalnie czucie w tej wodzie, więc nawet kiedy wyrzucało mnie na tę mieliznę, ja nie byłem w stanie się poruszać, nie byłem w stanie ruszyć nogą, ręką, właściwie jakbym był sparaliżowany. Czołgałem się, potem odzyskiwałem odrobinę krążenia w ciele, w kończynach i mogłem… Tylko że nigdy poza jed-ną taką wysepką nie wychodziłem z wody. Do pasa, najmniej do kolan, ale myślę, że częściej do pasa. Nawet, jeśli to nie był otwarty, wartki, taki głęboki odcinek rzeki, to musiałem przez tę wodę brodzić, szukając płytkiego przejścia, a i tak po parudziesięciu metrach dochodziłem do głębokiego odcinka wody.

[00:22:40]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Co wtedy?

[00:22:41]

A. GRONEK: Rzucałem się w nurt i musiałem dać się porywać, i płynąć z nim dalej. Bo ja to wiem już teraz bardzo dobrze, bo to przeżyłem, że mamy w głowie taki wewnętrzny wsteczny zegar, który mówi ci, że czasu masz już, stary, coraz mniej, to już nie jest moment na brodzenie, szukanie, dywagacje. Ty po prostu się ratuj, bo jeszcze godzina, dwie i ciebie nie ma. I to jest naprawdę głęboka, taka atawistyczna świadomość. Odcina ci też zmysły, myślisz bardzo tunelowo, zadaniowo. Ja też pamiętam to jak przez mgłę: jesteś po prostu tylko tu i teraz, jest zadanie, ty widzisz ten drugi brzeg, jesteś tylko na tym skoncentrowany i tylko na tyle ekonomia energetyczna i gospodarka ciepła pozwala ci przetrwać. Zrobiłem też jedną ważną rzecz, czyli do takiego worka wodoodpornego napompowałem dużo powietrza, zamknąłem go, przywiązałem do siebie i zrobiłem z niego taką boję, żebym mógł się utrzymać na po-wierzchni, bo były też jakieś wiry, jakieś dryfujące drewno, które mogło mnie wciągnąć. Takich odcinków głębokich, gdzie musiałem płynąć, pewnie było z 5-6, może 7. Całość tej rzeki pokonywałem, jak potem sobie rekonstruowałem, być może nawet 7 godzin. To jest nie do wyobrażenia, dlatego tak trudno mi dzisiaj o tym myśleć, kiedy siedzimy sobie w studiu, ja potem wrócę sobie do domu, przytulę żonę i syna. A mogło to wyglądać zupełnie inaczej albo nie wyglądać właściwie wcale.

[00:24:12]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: 900 metrów w 7 godzin.

[00:24:15]

A. GRONEK: Tak. Wiesz, to jest tak fizyczny okrutny ból – hipotermia. To jest nie do opisania. Ale jednocześnie, kiedy jeszcze masz odrobinę więcej siły, to głowa zaczyna kombinować, czyli myślałem: No nie, zatrzymam się na tej łasze, poczekam na pomoc, wezwę helikopter. Po czym walnąłem się w głowę i mówię: Stary, nie, musisz płynąć, biegnij. I na początku też, będąc do pasa, czułem się bezpieczny. Ale kiedy wiedziałem, że muszę rzucić się do głębokiej wody i płynąć z tym nurtem, to miałem taki mental block, że byłem przez pewnie długi czas sparaliżowany. A później już wiedziałem, że nie ma czasu na te decyzje, po prostu rozpędzałem się, wskakiwałem i płynąłem. Gdzieś po drodze jak przez mgłę pamiętam, że musiałem się trzymać dryfującego drew-na, łapać oddech, gdzieś porwał mnie jakiś wir. Już nie do końca to pamiętam, bo – tak jak mówię – te zmysły się totalnie wyłączają. Najgorsze jednak było to, kiedy ostatecznie rzeka wyrzuciła mnie na drugi brzeg na jakiś meander. Oczywiście nie mogłem się podnieść, więc to długo trwało, ale wreszcie jakoś tam stanąłem na nogi i myślałem, że będę bezpieczny, podczas gdy rzeka wy-rzuciła mnie dużo dalej niż zakładałem. I tam były mokradła. I wtedy moja głowa i moje ciało powiedziały: Stop, stary, miało więcej wody nie być, my żeśmy zagospodarowali tylko tyle sił, żebyś przeszedł na drugi brzeg, teraz ni sekundy więcej w wodzie nie będę. I to był ten krytyczny moment, kiedy tak naprawdę myślałem, że to już koniec, bo ciało nie było w stanie pójść ni centymetra dalej. Po prostu się poddało, bo musiałbym brodzić w bagnach.

[00:26:06]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Ja sam mało kiedyś nie zginąłem w bagnach, więc trudno mi nawet sobie to wyobrazić, kiedy bez siły wiesz, że musisz je pokonać. Ale pamiętam, że to, jak one wciągają i to, jak jesteś bezsilny... Gdyby nie kumpel, którego nawet imienia już teraz nie pamiętam - mieliśmy może z 12 lat - nie podał kija i nie wyciągnął, no to harcerstwo zapamiętałbym właśnie w ten sposób. W takim razie jak przyszedł ratunek?

[00:26:30]

A. GRONEK: Nie przyszedł. I przyszedł, i nie przyszedł. Nigdy na to pytanie nie odpowiem, bo wyglądało to w ten sposób, że kiedy zobaczyłem przed sobą bagna, stwierdziłem: No nie, dalej nie pójdę, stary, to już jest koniec. Wiesz, w psychologii jest kilka etapów odchodzenia, żegnania się. Na początku jest wielka złość, potem coraz bardziej jest żegnanie się, potem jest akceptacja – już nie pamiętam, to jest chyba 6 etapów. Ja przez nie wszystkie, niestety, i to pewnie gdzieś we mnie głęboko siedzi, przeszedłem. Kiedy po prostu położyłem ten worek wodoodporny na ziemi i powiedziałem: No dobra, to chyba tyle, to teraz po prostu znam teorię, wiem, jak wygląda głęboka hipotermia, teraz się po prostu położę, zasnę i robi mi się ciepło. I prawdopodobnie tak się już zaczęło dziać. Straciłem pewnie na jakiś czas przytomność i wydarzyło się właśnie coś, czego nie umiem nijak nazwać, bo wybudził mnie wielki huk, war-kot jakiegoś silnika. Wtedy pomyślałem, że to jakaś łódź motorowa, ale potem pomyślałem: Gdzie łódź motorowa na jakichś bagnach? Mógłby to teoretycznie być ten taki wodolot bagnisty, ale właściwie nie było na to żadnych szans. Więc ja się wybudziłem, rozejrzałem, niczego nie zobaczyłem, ale próbowałem zacząć krzyczeć. Ale w takim momencie nie masz żadnej siły, nawet pisk się z gardła nie wydobywa. Zacząłem gwizdać w gwizdek ratunkowy, ale to zniknęło. Nie mam pojęcia, czy tam naprawdę coś było, czy to jest jakiś element walki o życie.

[00:28:16]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Fatamorgana faceta, który odchodzi.

[00:28:19]

A. GRONEK: Dokładnie, jak jakiś bodziec, taki strzał adrenaliny, który ma cię wybudzić. I tak to zadziałało, bo zorientowałem się: Ale jestem tu, stary, obudziłeś się, trochę się rozgrzałeś, skoczyła ta adrenalina. Więc tu zaczęła się taka walka psychologiczna i wszystkie te zabiegi, mówiące: W domu na ciebie czekają, jest rodzina, nie poddawaj się. Żeby przesunąć nogę musiałem brać ją dwoma rękami i kawałek przestawiać, potem drugą. Lał cały czas deszcz, byłem gdzieś w głębokim lesie, było późno, ale nadzieja powróciła. Wiedziałem, że autostrada jest blisko. Błądziłem, bo dezorientacja w głowie w takim stanie głębokiej hipotermii jest ogromna. Kręciłem się w kółko, wracałem w to samo miejsce, szukałem tej drogi godzinami. Bałem się, bo już zaczęło zmierzchać, a ja wiedziałem, że o ile będąc w dobrym stanie, niedźwiedzie nie powinny się mną zainteresować, bo nie mają takiego interesu, ale ja już nie byłem żywym człowiekiem, ja byłem półpadliną. Nie chciałem zostać w tym lesie na noc. Wiedziałem, że muszę dotrzeć jak najszybciej do autostrady i udało się. Kiedy usłyszałem jakiś warkot, tym razem silnika realnego pojazdu i światła i wybiegłem już w ciemności na autostradę gdzieś w środku lasu i za-trzymałem samochód, to już nie miało dla mnie znaczenia, w którą stronę on jedzie. Wybiegłem na ten środek i zatrzymało się pierwsze auto – no to było coś niesamowitego. Też zastanawiam się, co musiał sobie ten gość pomyśleć: ja byłem cały jakiś obdrapany, po 4-5 tygodniach w dziczy, cały mokry. Kiedy powiedziałem mu, że przepłynąłem tę rzekę, nie uwierzył. Zresztą do tej pory nawet strażnicy alaskańscy i policja nie do końca wierzą, że to się wydarzyło naprawdę, że ktokolwiek był w stanie tę rzekę pokonać. No nikt w innej sytuacji niż ratowania życia by tego po prostu nie zrobił. To jest szansa jedna na milion, tam milimetry decydowały. Pół stopnia wody mniej, dwie minuty dłużej, ja o jedną warstwę wełny na sobie mniej, trzy kalorie mniej i mnie by nie było. I mam taką świadomość.

[00:30:30]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Pamiętasz nazwę?

[00:30:32]

A. GRONEK: Chulitna.

[00:30:33]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Czuła nazwa.

[00:33:34]

A. GRONEK: Czuła nazwa. Moi alaskańscy przyjaciele takie hasło do wi-fi zawsze ustawiali, kiedy u nich mieszkałem. Teraz już sobie z tego żartujemy i wy-wiązała się między mną a Alaskanami, którzy mi potem pomogli, niesamowita przyjaźń. Zresztą potem okazało się, że to są ludzie, którzy sami są niezwykle aktywni. I mają na swoim koncie, szczególnie mój przyjaciel Paddy Santucci, taka legenda trochę alaskańska, maszer, czyli osoba powodząca psim zaprzęgiem, wspinacz doskonały, traper, pilot hydroplanu, taki poszukiwacz przygód z krwi i kości. Teraz się z tego śmiejemy, to jest jakaś anegdota, ale rzeczywiście są momenty, kiedy oni opowiadają to jakimś innym osobom, to zawsze ciarki się pojawiają u każdego. Był taki moment, kiedy rzeczywiście ten mój namiot – bo musiałem zostawić sprzęt na tej niewłaściwej stronie rzeki – został odnaleziony przez jakichś traperów. Cały podrapany przez niedźwiedzia, buty pogryzione, zostały tam ściągnięte służby, wielkie poszukiwania, helikoptery, psy, łodzie. Detektywi weszli mi wtedy na mail, włamali mi się na Facebooka, odnaleźli moich rodziców – no tak działają amerykańskie służby. Odnaleźli też tych moich alaskańskich przyjaciół. Przyszli tam do domu i powiedzieli: Widzie-liśmy na Facebooku, że Adrian u was mieszkał itd., gdzie on teraz jest? Przecież zginął na rzece. Oni mówią: Nie, nie, Adrian żyje, to było rok temu, wiecie, ten namiot tam został, on teraz jest na Jukonie w zupełnie innym miejscu. Od razu kazali złożyć zeznania, kazali mi się zgłosić. Prawdopodobnie pomyśleli, że jakieś amerykańskie świry, wiesz, zabiły mnie, zachowały… Po-wiedz, gdzie są zwłoki, macie go w piwnicy? Coś tu nie gra. Wiesz, tam na-prawdę była tęga sytuacja. No, to jest takie wspomnienie, które nawet teraz gdzieś mnie tam po plecach…

[00:32:50]

REDAKTOR J. KUŹNIAR: Ja słyszę i mam nadzieję, że nasi słuchacze i widzowie też. Adrian, bardzo dziękuję.

[00:32:55]

A. GRONEK: Dziękuję.

Prowadzący

Jarosław Kuźniar
Kuźniar Media

Jarosław Kuźniar – dziennikarz, host, szkoleniowiec public speaking. Uczy liderów storytellingu, budowania historii, dbania o narrację ludzi i marek.W jego 30-letnim doświadczeniu dużą rolę odegrała praca w mediach: prasa, radio, telewizja i digital, m.in. Trójka, Radio ZET, TVN24, TVN, Onet. Obecnie mentor Voice House Academy, CEO Kuźniar Media i redaktor naczelny Voice House. Autor „The Host”, podręcznika skutecznego mówienia do ludzi.

 

Gość podcastu

Adrian Gronek
Podróżnik. Miłośnik Północy

Pozostałe odcinki (2)