Rozświetlone niebo Północy
Coraz więcej ludzi pyta gdzie mogą wyjechać, żeby nie przechodzić kwarantanny. To bardzo trudne, liczy się nie tylko zdrowie samych podróżników, ale także osób, których będą spotykać na swojej drodze. Druga fala pandemii nie daje o sobie zapomnieć. Wprawdzie na horyzoncie pojawiła się szansa na skuteczną szczepionkę, ale potrzeba jeszcze chwili.
Teraz, jesienią, bylibyśmy na północy. Norwegia, Finlandia czy Szwecja to takie miejsca, gdzie niebo zdobią najpiękniejsze zorze polarne. Naszym przewodnikiem jest szalony naukowiec, Karol Wójcicki. To człowiek, który wie wszystko o niebie i opowiada o tym w sposób mocno zaangażowany.
- Podcasty
- Podróże szlakiem dźwięku
- Rozświetlone niebo Północy
Teraz, jesienią, bylibyśmy na północy. Norwegia, Finlandia czy Szwecja to takie miejsca, gdzie niebo zdobią najpiękniejsze zorze polarne. Naszym przewodnikiem jest szalony naukowiec, Karol Wójcicki. To człowiek, który wie wszystko o niebie i opowiada o tym w sposób mocno zaangażowany.
Transkrypcja
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Karol, dzisiaj wszyscy wiedzą, że jesteś facetem, który jest zakochany w gwiazdach. I ci, którzy nas słuchają, pewnie pomyślą sobie: A, to ten, widziałam go w telewizji. Natomiast ja też wiem wiele o tobie, tak mi się przynajmniej wydaje. Kiedy niebo weszło ci do głowy?
K. WÓJCICKI: Oj, strasznie trudno odpowiedzieć na takie pytanie, dlatego że to jest pewien proces, ja myślę, że jak w przypadku każdej pasji. Ludziom się chyba dzisiaj bardzo rzadko zdarza, że mają nagle jakiś jeden impuls i z tego się robi pasja na całe życie. Chociaż nie wiem, może tak i bywa. Ale na pewno nie było tak w moim przypadku. To raczej było coś, co trwało latami, a zaczęło się we wczesnym dzieciństwie. Przynajmniej jakimiś takimi wspomnieniami wakacji na wsi, pięknego rozgwieżdżonego nieba, gdzieś spadającą gwiazdą nad stodołą u dziadków… A później, człowiek trochę bardziej dorastał, przychodził internet, przychodziły kontakty z ludźmi w całej Polsce za pośrednictwo internetu i możliwość odkrywania tej pasji na bardzo wiele różnych sposobów. A później się nagle okazało, że to może być nie tylko pasja, ale też sposób na życie. To trochę trwało.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Wielu z nas widziało niejedną spadającą gwiazdę i wie, że ma wypowiadać życzenie, i tyle właściwie. Ty wiesz, że ta spadająca gwiazda ma swoje imię, pewnie ma swój numer, i wiemy gdzie ona leci i dlaczego.
K. WÓJCICKI: Staramy się wiedzieć. Ja powiem ci szczerze, że jednym z moich ciekawszych doświadczeń właśnie w takiej młodości – chociaż cały czas się czuję dziwnie mówiąc takie słowo- był taki obóz astronomiczny, na który pojechałem. I tam się okazało, że te zjawiska nazywane spadającymi gwiazdami… To my tam jedziemy nie tylko właśnie wypowiadać życzenia, ale je analizować, właśnie dowiadywać się na podstawie tego, co widzimy własnymi oczami, skąd one lecą, dokąd zmierzają i powiedzieć o nich trochę więcej. To jest zresztą jedna z bardziej fascynujących rzeczy dzisiaj w astronomii w ogóle, że gdy wiele nauk, takich jak fizyka, chemia, biologia, zamyka swoje sekrety w laboratoriach, w akceleratorach za grube miliony czy miliardy dolarów, to astronomia wciąż pozostaje tą nauką, która pozostawia otwarte drzwi dla miłośników tej nauki. I pozwala wciąż dokonać tam istotnych z punktu widzenia nauki odkryć. To się bardzo rzadko dzisiaj na świecie zdarza, a w astronomii każdy może być odkrywcą.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Ile jest prawdy w tym, że niebo nad Ameryką Południową, niebo nad Australią, niebo nad Norwegią, niebo nad Szwecją, niebo nad Grenlandią albo Antarktydą jest inne?
K. WÓJCICKI: Jest różnica. Ja rzeczywiście w ogóle mam takie poczucie, że my mieszkamy w takim bardzo wyjątkowym miejscu, bo nasza szerokość geograficzna sprawia, że u nas w różnych porach roku to niebo i tak już wygląda zupełnie inaczej. Zimą mamy bardzo rozgwieżdżone niebo za sprawą dużej ilości jasnych gwiazd. Znikają satelity, niebo jest trochę takie bardziej stabilne, aczkolwiek trudniej o pogodę. Latem z kolei, mamy bardzo aktywne niebo. Widzimy, że tam się dużo dzieje, lata dużo satelitów, mnóstwo meteorów. Ale też niebo jest bardzo jasne, te noce są krótkie i nawet dobrze nie zapadają, ale przy okazji możemy podziwiać grupę różnych zjawisk. Mamy piękną Drogę Mleczną nisko nad horyzontem wiosną, mamy obłoki srebrzyste latem, a czasami pojawia się też zorza polarna, i to wszystko z jednego miejsca na świecie. Ale to są takie wersje demo, można by powiedzieć. Bo jeśli chcemy zobaczyć piękną Drogę Mleczną, no to trzeba polecieć w okolice równika. Jeśli chcemy zobaczyć świetną zorzę polarną, ruszamy się w okolice koła podbiegunowego. Jeśli chcemy zobaczyć inne gwiazdy niż te, które mamy tutaj w Polsce, no to wtedy czeka nas wyprawa na południową półkulę. I różni się, zdecydowanie się różni niebo tam i tu. Bo ja rzeczywiście, choć wychowałem się i na co dzień pracuję pod niebem północnym, to w ostatnich latach dwukrotnie miałem taką okazję być na południowej półkuli albo na równiku i spojrzeć w stronę tamtego nieba, i trochę zgłupiałem. Bo coś, co wydawało mi się do tej pory znane, tam było kompletnie obce. Ja musiałem się odnajdywać w tym mrowiu gwiazd. Tak, jakbym patrzył na nie po raz pierwszy w życiu, bo w sumie trochę tak było. Prosta czynność, która na północnej półkuli zajmuje mi góra 30-40 sekund- czyli znalezienie północnego bieguna nieba- pamiętam, że gdy w Chile przygotowywałem się do całkowitego zaćmienia Słońca, zajęło mi dobre 2 godziny. Ta perspektywa geograficzna zmienia nam też widok na rozgwieżdżone niebo. I fajnie jest tego doświadczać, bo niby mówimy, że żyjemy pod jednym niebem, ale rzeczywiście w różnych miejscach to niebo może wyglądać zupełnie inaczej.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Przypominam sobie takie niebo w Urugwaju, gdzie nawet kręcono jakieś wydanie TED-a mówiące właśnie o patrzeniu w niebo. Nasza przewodniczka Karolina- pozdrawiamy ją przy okazji- ona mówi: Zobaczcie, jak sobie tak usiądziecie i dacie sobie chwilę... A ciemno było dookoła bardzo, tam żyli tylko ludzie, którzy palili dużo marihuany i patrzyli w niebo. I widzieli- nawet, zakładam, nie dzięki niej- więcej niż my tutaj na Północy. Natomiast mogłeś chwytać tych gwiazd prawie że.
K. WÓJCICKI: Jest ich całe mnóstwo. Można znaleźć rzeczywiście, bo to jest nie tylko kwestia jakby samego miejsca w sensie szerokości geograficznej, ale pamiętajmy, że jednym z największych problemów współczesnej astronomii jest zanieczyszczenie nieba światłem. I my szukamy tych miejsc, które są naturalnie ciemne. Nie bez powodu nie obserwuje się nieba z centrum stolicy. Jeśli chcemy w Polsce coś fajnego zobaczyć, to często wyjeżdżamy gdzieś na tereny podmiejskie, wiejskie albo w ogóle uderzamy gdzieś w góry na jakieś odludzie. Ale są miejsca, które są dużo ciemniejsze nawet od tego, co my jesteśmy w stanie w Polsce znaleźć. Podczas moich podróży ja chyba na takie najciemniejsze niebo napotykałem do tej pory w rejonach arktycznych. Właśnie na Islandii, na takich lawowych równinach, na rozlewiskach lodowców, gdzie gdy one topnieją, to zalewają olbrzymią przestrzeń. Więc tam nic nie rośnie, nie ma żadnych zabudowań, jest kompletnie ciemno, wszędzie tylko żwir, taki czarny, wulkaniczny, potęgujący tę ciemność zresztą. Ale też jednym z takich ciemniejszych miejsc, w których regularnie bywam, to jest północna Finlandia, gdzie w okolicach wioski Kilpisjarvi jest obszar jeden z najciemniejszych w Europie, gdzie rzeczywiście do momentu przynajmniej, gdy nie pojawi się bardzo jasna zorza polarna- to niebo tam jest tak ciemne, że na każdym zdjęciu ono jest czerwone. To ciekawe zjawisko, bo mało kto o nim wie, ale niebo naturalnie świeci, ono emituje pewną ilość światła. Mowa tutaj o naszej ziemskiej atmosferze. To jest powód, dla którego wynosimy teleskopy w kosmos, ale wymaga to naprawdę nieba pierwszej klasy, żeby coś takiego zobaczyć.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Pierwszej klasy czystości, tak?
K. WÓJCICKI: Pierwszej klasy czystości, ale czasem też drugiej klasy. Mamy taką 9-stopniową skalę ciemności nieba, skalę Bortle’a. I tam na północy Europy i na Islandii, mamy dwójeczkę w tej skali. Jedyneczka panuje- mam taką nadzieję- może w grudniu tego roku, gdy pojadę na takie pustkowie Argentyny pooglądać niebo. Ale tam też tylko przy okazji, bo tak naprawdę interesować mnie będzie to, co będzie za dnia, czyli całkowite zaćmienie Słońca, które… No właśnie, w zwariowanych czasach wydarzy się na pewno, ale czy ja będę mógł je zobaczyć to się przekonamy. Ale tam rzeczywiście niebo jest tej pierwszej klasy. Ja nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak tam musi być ciemno i jak tam strasznie dużo gwiazd będzie można zobaczyć.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Są tacy, którzy polują na zanieczyszczenia i chcą oczyścić świat, ale ty patrzysz na to w zupełnie inny sposób. To znaczy: im dalej od miast, im dalej od jakichkolwiek lamp, świateł, które psują ci zabawę, tym lepiej.
K. WÓJCICKI: To jest w ogóle duży problem, dlatego że z jednej strony ja jestem zwolennikiem ciągłego rozwoju tego otaczającego nas świata i beneficjentem wszystkich atrakcji, które to nam dostarczają rozwiązań technologicznych. To, co my mamy w XXI wieku, jest dużą zasługą tego, że gdzieś na przełomie XIX I XX wieku zaczęliśmy rozświetlać miasta sztucznymi światłami, przez co mogliśmy dłużej pracować, funkcjonować, więcej się rozwijać, lepiej i więcej produkować. Ten świat dostał niezłego takiego „kopa” technologicznego, przemysłowego, i stąd jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Ale no właśnie. Wynikiem tego było to, że rozświetliliśmy niebo nad naszymi głowami. Widok Drogi Mlecznej, pod którą dorastały nasze cywilizację przez tysiące lat, nagle zniknął nam z oczu. Dzisiaj może 5 proc. ludności Europy- tak mówią niektóre statystyki- mieszka tylko w miejscu, w którym taką Drogę Mleczną można nad domem zobaczyć, reszta skupiła się w wielkich aglomeracjach i gwiazdy zaczęły być dla nich czymś takim trochę, nie wiem, mitycznym. O tym się słyszy w opowieściach, trzeba udać się w wyprawę, żeby je zobaczyć. A potem, no właśnie, dorastały nasze cywilizacje, rozwijały się mitologie, nasze wierzenia, i próby wyjaśnienia otaczającego nas świata, a -co za tym idzie- w ten sposób powstawały pierwsze nauki. My dziś to wszystko straciliśmy. I rzeczywiście, z jednej strony fajnie mieszkać w tym mieście potężnym z szybkim internetem i wszystkimi tego dobrodziejstwami, ale z drugiej strony fajnie jest czasami z tego wszystkiego uciec i doświadczyć tej planety taką, jaką była kiedyś naprawdę.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: W Polsce uciekasz w Bieszczady, to wiemy. Jakie jeszcze są takie miejsca, tu u nas, gdzie cicho, gdzie spokojnie, gdzie ciemno?
K. WÓJCICKI: Bieszczady są rzeczywiście ewenementem nie tylko na skalę Polski, ale przede wszystkim- mam wrażenie- też skalę Europy. Dlatego że o ile u nas jeszcze w Polsce gdzieś można znaleźć takie fajne ciemne miejsca, to jest ich, po pierwsze, coraz mniej. Po drugie z reguły to wszystko się gdzieś skupia wokół południowo-wschodniej Polski. Ale w Europie naprawdę ciężko jest o miejsca, gdzie możemy niebo zobaczyć ciemne po horyzont, że nie będziemy widzieli, gdzieś za odległymi górami, lasami czy domami łuny od jakiegoś odległego miasta. To się może zdarzyć, nie wiem, np. na wybrzeżu gdzieś, gdzie mamy przed sobą otwarte morze. Jak byłem na południu Europy na wakacjach, to rzeczywiście tam Drogę Mleczną jako taką widziałem, ale tylko wtedy, kiedy spoglądałem w stronę Adriatyku, a w stronę lądu było już po prostu potwornie jasno. My znajdziemy w Polsce wiele miejsc, w których jest naprawdę ciemne niebo, ale musimy pamiętać o tym, że jeśli mamy ciemne miejsce, to zwykle niebo jest ciemne wtedy nad nami, a często my szukamy tego nieba, które jest ciemne też przy horyzoncie. Bo tam wiele ciekawych rzeczy się skrywa, w Polsce np. właśnie piękna jasna wstęga Drogi Mlecznej. I tu już jest problem, bo gdzie byśmy się nie znaleźli, to zwykle w promieniu 50-100 km jakieś większe miasto się znajdzie, które swoim światłem będzie ten horyzont rozświetlało. Bieszczady są naprawdę ostatnim, jedynym wręcz takim miejscem, gdzie patrząc w kierunku horyzontu, takich świateł nie zobaczymy. Tam ciągnie się taki pas… Ale to nie jest też nasza zasługa, bo to kwestia Ukrainy, na której tych świateł jest zdecydowanie mniej. Pas ciągnący się przez prawie 200 kilometrów, gdzie nie ma praktycznie żadnych świateł i niebo tam wygląda naprawdę nieziemsko. Ale tracimy to. Nawet Bieszczady, niestety, w ostatnich latach -i to ja już za swojego życia widzę- też się zmieniają. To pewien paradoks, że niektórzy widząc popularność Bieszczad jako miejsca do obserwacji nieba, rozwijają tam agroturystykę, taką turystykę astronomiczną należałoby powiedzieć. Ale żeby tym turystom było wygodniej, lepiej, żeby w nocy się nie potknęli, to się stawia latarnie. Sam znam takie przykłady, gdzie przyjeżdżali miłośnicy astronomii, ale w pewnym momencie właściciel postanowił oświecić główną drogę, żeby nikt sobie nogi nie złamał na wszelki wypadek, łażąc tam w nocy. A to niestety jest już widoczne nawet z kosmosu, taka jedna latarnia.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Niezła gwiazda z niego. Ale myślę też o tym, jak słyszę, jak widzę, jak czytam wyprawy zorzowe, które relacjonujesz. To jest polowanie. I tutaj w słowie „polowanie" nie ma cienia przesady.
K. WÓJCICKI: To prawda, bo wiele zjawisk astronomicznych to są takie zjawiska, które my potrafimy bardzo dobrze przewidzieć. Zresztą większość zjawisk w astronomii to jest, można by powiedzieć, z jednej strony totalna nuda, bo jest kompletnie przewidywalna. Z drugiej strony jest jakaś nutka ekscytacji, bo niby wszystko wiemy, ale czasami się zostawiamy czy nasze obliczenia nie były błędne, więc musimy się przekonać, co się wydarzy. Więc np. mogę pojechać gdzieś w Polskę, tak jak ostatnio mi się zdarzyło: musiałem stanąć na parkingu przy stacji benzynowej, bo tam mi GPS wskazywał, że dokładnie tam będzie to zjawisko widoczne. Wiedziałem dokładnie o której godzinie, co do ułamka sekundy, i widziałem jak jedna gwiazda znika za górami księżycowymi. Znika-pojawia się, znika-pojawia się, i w ten sposób mruga do mnie zza szczytów.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Górami księżycowymi?
K. WÓJCICKI: Górami księżycowymi. My tego nie widzimy gołym okiem, bo Księżyc wydaje się nam gładziutki, ale on jest cały pokryty górami, różnymi nierównościami, dolinami. Czasami my robimy takie precyzyjne obserwacje, bardzo precyzyjne- stąd ten parking przy stacji benzynowej przy trasie S7. I wtedy widzimy, jak gwiazda przechodząca obok Księżyca, nagle zaczyna nam znikać i pojawiać się. Jeśli się z kumplami ustawimy w odstępach kilkusetmetrowych, to u każdego to zjawisko wygląda inaczej. Jak sobie to potem naniesiemy na wykres, to te mrugnięcia nam układają się w kształt gór księżycowych. Taka astronomiczna zabawa, dzisiaj kompletnie niepotrzebna, bo poleciały sondy kosmiczne, które laserowo zmierzyły Księżyc. Ale tak kiedyś się to rzeczywiście z Ziemi mierzyło i wyznaczało kształty gór na Księżycu. Tu wszystko jest do przewidzenia. Ale nie zawsze tak właśnie jest, bo polując np. na zorze polarne, rzeczywiście musimy polować. Bo ja zawsze powtarzam… I to jest chyba najbardziej fascynujące w tym wszystkim, że wychodząc w nocy na obserwację zorzy polarnej, kiedy zakładam na siebie plecak, zarzucam cały sprzęt, mam w termosie kawę na drogę powrotną- zwykle ją w nocy później piję, kompletnie już zimną- ale wychodząc, ja nie mam bladego pojęcia, co ta noc przyniesie. Ja mogę z grubsza przewidzieć, że dzisiaj będzie jakaś większa szansa procentowo, na obserwację takiej zorzy polarnej, ale do momentu, kiedy ona się pojawi, to każda noc jest przygodą. Nie do końca wiemy, gdzie wylądujemy na obserwacjach. Nie wiem, w ile zasp wpadnę, jak będę musiał się odkopywać, czy na drodze spotkam renifera, czy może wielkiego łosia. No i przede wszystkim: kiedy i jaka ta zorza się pojawi. To jest superfascynujące, bo my spędzamy podczas takich wypraw wiele godzin w arktycznym mrozie, w bardzo nietypowych jak dla nas w Polsce warunkach, bo o śniegu to ja dzisiaj dzieciom opowiadam, że „kiedyś był”. Albo po prostu zabieram moją córkę do Arktyki i pokazuję: Zobacz, tak wygląda zima. A w tamtych warunkach, bardzo trudnych, musimy spędzić często wiele godzin. I rzeczywiście to bywa polowanie. Czasami trzeba zmienić miejsce, bo np. przyjdą chmury. Czasami trzeba się trochę ogrzać, bo zaczyna robić się zbyt zimno. A czasami pojawiają się przygody, bo np. -jak mi się zdarzyło w ubiegłym roku- wjechaliśmy w jedno miejsce, bardzo atrakcyjne na obserwację, chociaż strasznie wiało, a gdy zbieraliśmy się po 7 godzinach na wyjazd. Okazało się, że ta mała dróżka, która była wcześniej całkiem przejezdna, została zasypana przez śnieg na pół metra. Musieliśmy przekopywać z godzinę drogę wyjazdową. Więc to jest zawsze niesamowita przygoda, już abstrahując od samego tego niezwykłego widoku, jakim jest zorza polarna.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Wspominałeś o tym, że masz narzędzia, aplikacje, programy, które pozwalają ci zaplanować takie polowanie. A gdyby je odłożyć, to jesteś w stanie patrząc na niebo wyczuć, że coś się zaczyna dziać? Mieć czas, żeby się przygotować?
K. WÓJCICKI: Ja kiedyś myślałem, że tak, wiesz? Bo ładnych parę lat temu, to było chyba 6 lat temu, kiedy ja po raz pierwszy widziałem zorzę polarną… 7 lat temu… To byłem totalnie zaskoczony jej widokiem. Kiedy pojechałem ją zobaczyć po raz pierwszy do Arktyki, to zdawało mi się, że ja już dużo wiem o niebie, bo w końcu w Polsce już obserwuję tak dużo, jestem specjalistą, to już niebo nie ma dla mnie żadnych tajemnic. Byłem w wielkim błędzie, bo zjawisko zorzy polarnej okazało się kompletnie przeczyć moim wyobrażeniem o tym zjawisku i całej wiedzy, jaką wydawało mi się, że mam, z książek, z filmów, z opisów w internecie. Ja sobie wtedy pomyślałem, że to jest niepowtarzalna szansa, żeby doświadczyć, nauczyć się tego zjawiska przez właśnie doświadczenie. Nie czytając o tym i dowiadując się tego wszystkiego, co naukowcy czy obserwatorzy zorzy już zbadali przez ostatnie lata, ale trochę drogą starych mistrzów, dawnych mistrzów, po prostu obserwować i wyciągać pewne wnioski. Te wnioski czasami prowadziły do ślepych zaułków, że wydawało mi się, że o, zorza zaczyna się pojawiać delikatnie tam, to zaraz pewnie będzie trochę jaśniejsza i bardziej spektakularna. Okazało się, że często takie myślenie było myśleniem życzeniowym i nie dawało się niestety bardzo przewidzieć, co się wydarzy za chwilę. I przychodziło rozczarowanie i takie trochę zakłopotanie, że to nie jest tak, jak myślałem, że będzie. Szybko potem zrozumiałem, że w rzeczywistości bez takiego wsparcia zewnętrznego tych dobrodziejstw technologicznych, jakimi są np. sztuczne satelity, to my mamy bardzo ograniczone pole do manewru. Znaczy możemy wtedy czekać cierpliwie i obserwować co się dzieje. Bo to, co jest dla nas ważne z punktu widzenia prognozowania zorzy polarnej, to jest przede wszystkim obserwacja Słońca, ale niestety nie w paśmie widzialnym, tak jak my to widzimy gołym okiem, tylko przy specjalnej częstotliwości fali światła. Musimy obserwować co się dzieje z plazmą na powierzchni Słońca: czy ona nadal się utrzymuje, czy gdzieś ulatuje w naszą stronę, z jaką prędkością. Musimy mierzyć z jaką prędkością dolatuje w okolice Ziemi. Mamy od tego satelitę znajdującego się milion km od naszej planety, czyli stosunkowo już blisko Ziemi. I analizując dopiero te dane, ja mogę z czystym sumieniem teraz członkom moich wypraw powiedzieć: Słuchajcie, widzę, że leci w naszą stronę wiatr słoneczny, ale on tu będzie dopiero za jakieś 75 minut. Posiedźcie w samochodzie, ogrzejcie się, bo najlepsze dopiero nadejdzie. To daje pewną elastyczność w tym, co robimy. Potrafimy lepiej przewidzieć, kiedy zorza się pojawi, ale wciąż nie wiemy, kiedy dokładnie, w której minucie i w której części nieba. Więc to jest pewna ograniczona dokładność.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Jaka? Bo do tej pory pytałem cię o to, czym się różni niebo w różnych miejscach świata, czym się różni w Polsce, w różnych miejscach Polski. Ale zorza zorzy nie jest równa?
K. WÓJCICKI: Każda zorza jest inna i to jest też fascynujące. Ja nawet nie muszę się zastanawiać, jaka ta zorza będzie, bo wiem, że każda będzie inna, nie ma dwóch takich samych. Więc jeśli mielibyśmy zastanawiać się, czy warto dzisiaj wyjść, bo takiej zorzy jeszcze nie widzieliśmy, to tak, bo ona zawsze będzie wyglądała inaczej niż poprzedniej nocy. Kolory z grubsza są te same, bo oczywiście dominuje tam kolor zielony, czyli zjonizowany tlen. Jeśli zorza jest bardziej intensywna, zapalają się niższe warstwy azotu na wysokość 90 km, wtedy zorza jest taka różowa i bardzo dynamiczna, bo to jest bardzo… Bardzo blisko nas, 90 km tylko. Tu kosmiczna skala oczywiście wchodzi. Natomiast zdarzają się czasami różne zaskakujące widoki, bo czasami się pojawia zorza niebieska. Bardzo, bardzo rzadko- ja widziałem tylko raz w życiu taką, a w ubiegłym sezonie to tylko słyszałem o jednej obserwacji takiej, akurat wtedy mnie w Arktyce nie było. Więc zawsze się pojawi coś takiego nietypowego. Za kołem podbiegunowym w ogóle czasami można doświadczyć różnych ciekawych rzeczy na niebie, więc nawet, gdy nie ma tej zorzy polarnej, to my się i tak świetnie bawimy. Bo w Arktyce daleko na północy pomimo tego, że jesteśmy w głębokiej zimie, to mamy dostęp np. do obserwacji dużej grupy sztucznych satelitów. To było u mnie wielkie zaskoczenie, że to, co u nas zwykle obserwujemy latem, gdy Słońce jest płytko, to tam jest całkiem dobrze widoczne za sprawą naszego położenia blisko bieguna naszej planety. Ale czasami obserwujemy też rakiety kosmiczne. Nam się zdarzyło raz podczas wyprawy zobaczyć rakietę startującą z pobliskiego poligonu rakietowego na jednej z norweskich wysp. Byliśmy tym totalnie zaskoczeni, ale od tamtej pory śledzimy dokładnie informacje o planowanych startach. Wtedy NASA akurat strzelała rakiety właśnie do badania zorzy polarnej. Poza tym zdarzają się, no właśnie- spotkania ze zwierzętami. Nam się często zdarza stawać na obserwacjach na jednym z takich jezior, przez które przebiega granica Finlandii ze Szwecją. Więc my- czasami jak nam zimno- sobie chodzimy do Szwecji na spacery przez zamarznięte jezioro. I tam spotykamy stada reniferów, które się gdzieś pasą, więc zawsze jest to jakaś atrakcja. Tak jak mówię: nie ma dwóch takich samych nocy.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Zórz i nocy.
K. WÓJCICKI: Zórz też.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: To prawda- jedno z drugim się łączy.
[00:20:46] K. WÓJCICKI: Bo przygody, czasami podczas nawet nocy bez zorzy, a przynajmniej bardzo słabą zorzą, często bywają na tyle niezwykłe, że my potem bardzo miło wspominamy takie wyprawy.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Chciałem zapytać: kolorystycznie one, tak jak mówisz, są podobne, choć zapalają się różne warstwy wyżej, niżej. Ona nie jest stała, prawda? Ona cały czas tańczy.
K. WÓJCICKI: Ona jest najbardziej dynamicznym zjawiskiem astronomicznym czy nawet atmosferycznym, jakie ja znam. Szybsze, bardziej dynamiczne są chyba tylko jasne zjawiska, takie jak meteory, które pojawiają się na ułamek sekundy, przelatują przez kawał nieba, i to już. W przypadku zorzy polarnej mówimy o falujących takich firanach światła, zalewających całe niebo, które czasami błyskają i zmieniają się tak szybko, że trzeba kręcić głową w jedną, w drugą stronę i przestawiać aparat w innym kierunku. Spróbuje się zrobić zdjęcia, a nagle okazuje się, że za naszymi plecami już jest po pięciu sekundach dużo bardziej widowiskowe show. To jest niezwykłe. I to jest rzecz, która mnie najbardziej zaskoczyła. I wydawało mi się, że… No właśnie, o zorzach coś wiem, a ten element, czyli dynamika zorzy polarnej, był chyba najbardziej w tym wszystkim zaskakujący. Staram się do dzisiaj ludziom pokazywać, bo zdjęcia zatrzymują to zjawisko w bezruchu. Ukazują statyczną, bardzo piękną, ale odbierają jej tę dynamikę właśnie, o której ja zawsze powtarzam. Więc ja już od jakiegoś czasu jeżdżę ze specjalną kamerą, która w nocy jest w stanie filmować świat takim, jaki on jest naprawdę, i mam możliwość pokazywania ruchu tej zorzy. I to jest rzecz niezwykła. Kto tego nigdy nie widział, to chyba nie może sobie tego wyobrazić. Bo my też żyjemy pod niebem, które jest dosyć statyczne. Nawet gdy przechodzą chmury, jakiś front burzowy, gdzie sunie taka ściana chmur i deszczu bardzo szybko często, to w porównaniu do zorzy polarnej to to są ślimaki. Naprawdę trudno to sobie wyobrazić. Trzeba pojechać i to zobaczyć.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Jesteśmy w 20. minucie naszego nagrania i chciałem zadać ci pytanie, wydaje mi się fundamentalne, ale gdybyś miał wybrać dziś- mamy listopad 2020 roku: zorza czy zaćmienie? Pomyśl chwilę.
K. WÓJCICKI: Jakbym miał jedno wybrać?
REDAKTOR J. KUŹNIAR: No. Masz jedną podróż do zrobienia w tym roku. Zorza czy zaćmienie?
K. WÓJCICKI: Zdecydowanie zaćmienie. Zorza jest przepiękna… Nawet kiedyś jedno dziecko zadało mi pytanie: co ja bardziej lubię? Czy tę zorzę czy zaćmienia Słońca? Ale to trochę jak pytanie właśnie, które dziecko kochasz bardziej. To jest pułapka, nie należy na nie odpowiadać. Każde dziecko kochamy tak samo albo kochamy za coś innego w różny sposób. W przypadku zórz: one są przepiękne, fascynujące i za każdym razem różne, ale zaćmienia Słońca też. Tylko różnica polega na tym, że zorzę polarną możemy zobaczyć praktycznie każdej pogodnej nocy, gdy jesteśmy w Arktyce. Ja wiem, że tutaj mogą się teraz odezwać ci, którzy czasami byli w Arktyce i nie wiedzieli zorzy polarnej. Czasami mi się zdarza podczas moich wypraw, że ludzie lecą ze mną tym samym lotem, którym wiedzą, że ja będę leciał, na ten sam czas, w którym ja tam będę, bo wiedzą, że wtedy będą zorze. Przy powrocie spotykamy się na lotnisku i pytam się: Jak wasze obserwacje? A oni mówią: No nic nie widzieliśmy. A my przez tydzień oglądaliśmy noc w noc zorzę polarną. Więc one tam są, tylko trzeba wiedzieć jak, kiedy i gdzie ich szukać. Ale w przypadku zaćmienia Słońca tak kolorowo już nie jest. Poprzednie zaćmienie Słońca miało miejsce 2 lipca 2019 roku i nie dość, że to jest spora perspektywa czasowa, to w dodatku było w niewielkim fragmencie świata, bo mówimy o pasie o szerokości około 90-100 km przebiegającym przez Amerykę Południową, wtedy przez Chile i Argentynę. No i trzeba znaleźć też miejsce z dobrą pogodą, bo zjawisko trwa zaledwie około 2,5 minuty, przynajmniej w tamtym przypadku. W tym roku zaćmienie tak się złożyło, że też będzie przechodziło przez Chile i Argentynę, tylko troszkę bardziej na południe i potrwa nawet troszeczkę krócej. A właśnie: później kolejne zaćmienie będzie na Antarktydzie, potem na kolejne trzeba będzie czekać 2,5 roku, jeśli dobrze pamiętam. Więc uwzględniając to, jak trudno jest zaćmienie upolować, i nawet jeśli już byśmy je stracili, nie upolowali, to na kolejne trzeba czekać ładnych parę lat. No to wybór jest prosty. Jeśli mam pojechać w jedno miejsce, no to ja bardzo, bardzo chciałbym pojechać do Argentyny i zobaczyć zaćmienie Słońca. Na te 2 minuty znowu stanąć w cieniu Księżyca.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Czyli ty jesteś, słuchając ciebie, cierpliwym facetem. Ale jednocześnie znając cię trochę... Myślę sobie: Nie!
K. WÓJCICKI: Wiesz co? Ja jestem cierpliwy wtedy, kiedy trochę nie mam wyboru, i potrafię na różne rzeczy poczekać. Ale jeśli mogę różne rzeczy przyspieszyć, to ja bardzo chciałbym to robić. Ja wiem, że Kopernik ze mnie żaden, więc ja tam nie ruszę żadnych ciał niebieskich inaczej niż do tej pory sobie wyobrażaliśmy, bo po prostu różnych zjawisk nie przyspieszę. Jeśli mogę dołożyć wszelkich starań, żeby wziąć w czymś udział, żeby gdzieś polecieć, zobaczyć, to staram się za wszelką cenę. W tym roku to wyjątkowo trudne. I -no niestety- ten świat nam często nie daje wielkiego wyboru. A czasem nam go nie daje w ogóle, i trzeba brać to, co jest nam dane. Sytuacja na świecie zmienia się, nawet nie z dnia na dzień, czasami- szczególnie w Polsce- z minuty na minutę, niestety. My musimy się do tego dostosowywać. Jest dzisiaj mniej więcej miesiąc do całkowitego zaćmienia Słońca w Argentynie. Ja mam bilety lotnicze, ale wciąż nie jestem pewien, czy wyruszę w tę podróż. Będę próbował, bo jest to zjawisko, które… Tak jak się mówi, że każdy muzułmanin przynajmniej raz w życiu powinien odwiedzić Mekkę, tak każdy, kto ogląda niebo, raz w życiu powinien zobaczyć zaćmienie Słońca. Problem polega na tym, że ci, co byli w Mekce, nie wiem, może to było raz w życiu, ale ktoś zobaczy raz w życiu zaćmienie Słońca, to niestety jest to megazaraźliwe. I potem chce lecieć jeszcze raz i jeszcze raz. Ja pierwsze zaćmienie widziałem w 2008 roku, potem kolejne pojechałem zobaczyć w Chinach rok później, były chmury i deszcz. Z różnych powodów potem musiałem czekać do 2017 roku do Stanów Zjednoczonych, potem w 2019 w Pile, teraz 2020 Argentyna i potem co? No za rok Antarktyda, bo tam będzie. Nie wiem, czy się uda, ale jeśli ktoś raz stanął w cieniu Księżyca to wie, że świat wtedy zmienia się nie do poznania w ciągu kilku sekund i na kilkadziesiąt sekund. I to jest tak nieprawdopodobna zmiana, tak nieprawdopodobne zjawisko, że ciary zalewają plecy i w ogóle każdą część ciała. I chce się doświadczać tego więcej. To jest jak narkotyk.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Mamy 9 listopada 2020 roku, więc trzymam kciuki za twój grudzień, niech się uda zobaczyć to, co pragniesz. Natomiast słuchając ciebie, to myślę, że każdy z twoich widzów czy słuchaczy ma to samo pytanie w tyle głowy, ale nie każdy ma okazję je zadać, więc ja to zrobię: Czy da się tego nauczyć, żeby o tym, co widać nad naszymi głowami, mówić w sposób tak przystępny?
K. WÓJCICKI: Nie wiem, czy da się nauczyć tego, żeby mówić o tym, co widzimy nad naszymi głowami w sposób atrakcyjny. Ale ja myślę, że to jest kwestia nie konkretnie nieba, tylko tego, co nas pasjonuje. Idę o zakład, że każdy, kto ma jakąś pasję, kto… Chciałem nie użyć tego słowa, ale trudno: kto jara się jakimś zjawiskiem, jakąś rzeczą, jakąś dziedziną, to będzie w stanie odpowiadać o tym każdemu być może z równą ekscytacją. Tylko to jest kwestia tego, co go pasjonuje. Mnie pasjonują gwiazdy i uważam, że to, co tam można zobaczyć, jest rzeczą niesłychaną.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Nawet tempo mówienia to jest jedna rzecz, twoja ekspresja to jest coś tylko twojego, ale bardziej myślę o tym, że trochę jak w szkołach Montessori: Zrozumiałem, więc mogę opowiedzieć innym. Jak nie rozumiem, to się tak nie rozkręcę.
K. WÓJCICKI: Czy ja rozumiem wszystko, patrząc na niebo? Na pewno rozumiem więcej, bo będąc zaciekawiony tym, co widzę, uczę się o tym, chcę się o tym dowiedzieć więcej, potem się tą wiedzą dzielę. Problem polega na tym, że my -zarówno w nauce jaką jest astronomia i praktycznie wszędzie- dochodzimy do pewnego momentu naszego zrozumienia, co wynika z pewnych ograniczeń wiedzowych. Ja nie jestem z wykształcenia astronomem. Wiele zjawisk, na szczęście, dosyć łatwo można wytłumaczyć, aczkolwiek będąc tym specjalistą, dochodzimy do takich poziomów, które już wymagają jakiejś bardzo specjalistycznej wiedzy w zakresie astronomii. Więc ja zawsze mam takie poczucie, że pewnie mógłbym o tym opowiedzieć lepiej, mógłbym opowiedzieć trochę dokładniej, ale już się na tym nie znam. Na szczęście, dla większości moich odbiorców ten poziom, na którym ja się znam, jest w zupełności wystarczający. Jak ktoś by chciał porozmawiać o relatywistycznych aspektach całkowitego zaćmienia Słońca i jego wpływu na działanie naszych telefonów komórkowych i lokalizacji GPS, których używamy, to pewnie chętniej by pogadał z Andrzejem Draganem z Uniwersytetu Warszawskiego, który na szczególnej teorii względności zna się, chyba jak mało kto. A każdemu innemu pewnie wystarczy to, że podczas zaćmienia zrobi się ciemno i w ogóle świat staje na głowie.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Teraz, kiedy żyjesz w roku, w którym jesteś ograniczony jak wszyscy, którzy lubią podróżować i patrzeć na zjawiska atmosferyczne... Wspomniałeś wcześniej, że to jest jakiś rodzaj narkotyku. Jak wygląda twój odwyk?
K. WÓJCICKI: O Jezu…
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Czytam, patrzę, słucham, oglądam?
K. WÓJCICKI: Wiesz co? Mam w ogrodzie cały czas rozstawiony teleskop przygotowany na robienie zdjęć. Codziennie siedzę, sprawdzam prognozy pogody, bo mój kontakt teraz z niebem znowu ograniczył się do tego, co się dzieje nad moim ogródkiem. Do tego stopnia zresztą, że zbudowałem mały domek dla mojego teleskopu, bo już nie chcę go za każdym razem wynosić i chcę łapać każdą bezchmurną chwilę. Więc mam taki namiocik, który… To trochę wstyd się przyznać, ale formalnie on jest przenośną turystyczną toaletą. Ale świetnie się sprawdza.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: No jeśli działa...
K. WÓJCICKI: Tak, jeśli coś jest głupie, ale działa, to nie jest głupie, jak mówi klasyk. Więc próbuję doświadczać tego, co jest na naszym niebie, fotografować niebo i odkrywać różne obszary, w których wcześniej się nie poruszałem w astronomii, nawet mi się takie zdarzają jeszcze. Ale powiem szczerze, że unikam w social mediach profili, i unikam też stron specjalistycznych, które do tej pory zimą były wręcz moim stronami startowym w przeglądarce, które dostarczały mi informacje o tym, co się dzieje w Arktyce, jak wyglądają parametry wiatru słonecznego, co się dzieje na słońcu, jakie zorze były poprzedniej nocy w różnych częściach świata. Nie sprawdzam tego, bo to niestety zbyt boli, kiedy nie mogę na to popatrzeć.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Kurcze, chciałem ci pokazać, była taka piękna zorza nad Krajem Krasnodarskim teraz, na Syberii, naprawdę… I taki pociąg stanął w polu, a tam fotograf wyszedł i zrobił takie piękne zdjęcia...
K. WÓJCICKI: No, ja też bym sobie takie zdjęcia piękne porobił… I to jest straszne. Każdy, kto podróżuje w tym roku na pewno czuje dokładnie to samo, co ja. Wiesz co? Ja czytałem ostatnio, że chyba Qantas australijski zrobił taką ofertę, że oni zrealizowali lot, jeden lot. Startował chyba z Melbourne czy z Sydney i do tego samego lotniska. Tylko, że po drodze 8 godzin sobie latał nad Australią, nad różnymi miejscami pięknymi, serwowali posiłki, żeby zaspokoić potrzebę ludzi, którzy dużo podróżują, którzy chcieliby znowu gdzieś polecieć samolotem. Ja w tym roku, pomimo tego całego szaleństwa, kilka razy miałem możliwość gdzieś polecieć. Bo wyrwałem się 2 razy na Islandię latem, kiedy na chwilę ten świat zwolnił. I wiesz co? Wejść na halę odlotów na lotnisku, pustą niestety, trochę przygnębiającą, ale potem wsiąść do samolotu, posłuchać tego przemówienia stewardessy, która ci mówi po raz miliardowy, jak zapiąć te pasy… Ja zawsze bardzo uważnie słucham, zdejmuję słuchawki, bardzo karnie słucham każdego tego komunikatu, szanując ciężką pracę stewardów i stewardess. Ale sprawiało mi to wielką przyjemność. I tak samo jest tutaj, ja bym poleciał sobie po prostu gdzieś samolotem, wynajął sobie ten samochód, ruszył znowu w jakąś ośnieżoną, oblodzoną drogę trochę w nieznane, żeby wyrwać się z tej codziennej rutyny i powtarzalności, którą, niestety, w tym roku doświadczyliśmy ze wzmożoną siłą. Każdy dzień, niestety, wygląda bardzo, bardzo podobnie teraz. A podróż jest tym, co pozwala nam się od tego oderwać. Zwłaszcza taka podróż, której zaplanujemy początek i koniec, ale to, co się będzie działo pomiędzy, bywa wciąż zagadką. I -o Jezu- bardzo, bardzo bym chciał.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Czyli tak jak ja: droga, nie cel. Dziękuję za tę podróż słowną.
K. WÓJCICKI: Bardzo ci dziękuję.
Prowadzący
Jarosław Kuźniar – dziennikarz, host, szkoleniowiec public speaking. Uczy liderów storytellingu, budowania historii, dbania o narrację ludzi i marek.W jego 30-letnim doświadczeniu dużą rolę odegrała praca w mediach: prasa, radio, telewizja i digital, m.in. Trójka, Radio ZET, TVN24, TVN, Onet. Obecnie mentor Voice House Academy, CEO Kuźniar Media i redaktor naczelny Voice House. Autor „The Host”, podręcznika skutecznego mówienia do ludzi.
Gość podcastu
Prowadził programy popularnonaukowe na antenie Discovery Science i TVN Turbo. Nauczyciel astronomii w szkole podstawowej Eureka. W latach 2008-2016 związany z Centrum Nauki Kopernik. Organizator jednych z największych na świecie wspólnych obserwacji nocnego nieba oraz wielu innych imprez popularnonaukowych.