07.05.2021
Prowadzący: Olga Pietrykiewicz

Te słowa mają moc

Język angielski w biznesie nie lubi marnowania czasu na puste słowa i zwroty bez wyrazu. Używając konkretnych, mocnych, skupiających uwagę sformułowań okazujemy szacunek rozmówcy i pokazujemy mu, że jesteśmy w rozmowie uważni.

Przykład? „It is truly meaningful what you are saying” brzmi zupełnie inaczej niż „Yeah, that’s important”. Reakcja po drugiej stronie też jest zupełnie inna – przekonuje Olga Pietrykiewicz. W drugim odcinku podcastu English PRO Olga wyciąga swoje asy z językowego rękawa – pokazuje subiektywną listę słów-kluczy, które podniosą merytoryczność każdej wypowiedzi. Są proste, a wynoszą mówiącego na inny poziom językowy.

Czytaj więcej
07.05.2021
/
Edukacja

Przykład? „It is truly meaningful what you are saying” brzmi zupełnie inaczej niż „Yeah, that’s important”. Reakcja po drugiej stronie też jest zupełnie inna – przekonuje Olga Pietrykiewicz. W drugim odcinku podcastu English PRO Olga wyciąga swoje asy z językowego rękawa – pokazuje subiektywną listę słów-kluczy, które podniosą merytoryczność każdej wypowiedzi. Są proste, a wynoszą mówiącego na inny poziom językowy.

Udostępnij
https://voicehouse.co/odcinki/te-slowa-maja-moc/
KopiujSkopiowano

Transkrypcja

Słowo nr 1: relevant.

Nie wiem, czy „relevant” nie jest moim ulubionym słowem w języku angielskim, na pewno jest w pierwszej dziesiątce. Relevant oznacza coś istotnego, właściwego i omawianego w tej chwili, więc kontekst jest naprawdę szeroki. Ja tego słowa używam jako synonimu do „important” – słowa, którego szczerze nie znoszę, przez jego miałkość. Co to w ogóle jest, żeby mówienie o czymś ważnym odbywało się z udziałem „important”? Nie godzi się. Dlatego uwielbiam zaczynać od samogłoski „r”, w środku mieć mocne „v” i kończyć z bezdźwięcznym „t” – „relevant”. Zdecydowanie pasuje mi taki sposób wyrażania ważnych rzeczy. To, co uderza mnie w tym słowie, to właśnie jego uniwersalność oraz słowotwórstwo, które buduje kręgosłup naszych wypowiedzi. Bo „relevant” to także „relevance”, „relevantly”, ale również „irrelevant”, „irrelevance”, „irrelevantly”. Czyli jednym słowem możemy sobie zbudować słowotwórcze drzewko, tak jak choćby w koszykówce trenerzy budują drzewka ze swoimi wymarzonymi zawodnikami na każdej pozycji. Nie potrzebujemy do tego nic innego, tylko kartkę A4, długopis i kilka kolorowych zakreślaczy, żeby stworzyć drzewko ze słowem „relevant”. Bardzo polecam obejrzeć webinar lub udać się na konto instagramowe @paniswojegoczasu, gdzie pokazane są różne techniki robienia efektywnych notatek. Niektóre z nich idealnie sprawdzą się w trakcie nauki słówek.

Słowo nr 2: driven.

W trakcie przygotowań do rozmowy rekrutacyjnej zwykle pojawia się temat przymiotników opisujących naszą osobowość. Doradcy zawodowi sugerują, żeby wybrać kilka ciekawych i konkretnych przymiotników i trzymać się ich w trakcie całej rekrutacji. W języku angielskim, jednym z takich słówek kluczy jest np. słowo „ambitious”, które już na wstępie radzę moim uczniom, żeby podmienili na „driven” – czyli właśnie ambitny, zdeterminowany, zorientowany na sukces. Przyjęło się mówić, że „driven” to taki nowoczesny przymiotnik. Tymczasem wg słownika Merriam-Webster, jego początki sięgają XVII wieku. Co ciekawe: nie wiem, czy wiecie, ale używając np. internetowego słownika Collinsa, możecie sprawdzić, w jakich latach dane słówko było w powszechnym użyciu. W przypadku „driven” były to okolice 1700-1800 roku. I dopiero z rozwojem trendu na usystematyzowane przygotowania do rozmów rekrutacyjnych, to słowo powróciło do łask w okolicach 2008 roku. Czyli – tak, tak, dobrze myślicie – w okolicach kryzysu na Wall Street i upadku banku Lehman Brothers. Kiedy mnóstwo osób straciło swoje stanowiska i szukało sposobu na wyróżnienie się na rynku pracy. Obawiam się, że na Wall Street słówko „ambitious” by już nie przeszło wtedy. Postarajmy się, żeby w Polsce także królowało „driven”.

Słowo nr 3: well said.

„Well said” to jedno ze słów, które wbiło mi się w pamięć dzięki wieloletniej współpracy ze Szwajcarami. Pamiętam, że tłumacząc różne spotkania na produkcji czy w biurze, miałam kiedyś taką wkurzającą, lekko amerykańską tendencję do mówienia „okay” po każdym zdaniu. Nieznośnie to jeszcze skracałam, do czegoś w stylu „k”. Aż pewnego dnia, jeden ze szwajcarskich dyrektorów powiedział, że czas mnie trochę ucywilizować i żebym przerzuciła się z „okay” na „well said”, i po tygodniu wróciła do niego z feedbackiem, czy odbiór mojej osoby i tego, co mówię, jest inny. Był inny, niezaprzeczalnie. To jedno małe „well said” sprawiło, że uwierzyłam w potęgę pewnych słów, które wynoszą nas na inny poziom. Nie dość, że oduczyłam się mówić irytujące „okay”, to w wielu przypadkach zastąpiłam je właśnie krótkim i konkretnym „well said”, które niejako jest też komplementem dla drugiej strony i świetnie wypada w rozmowach z istotnymi dla nas osobami. Wam też życzę więcej „well said” w życiu.

Słowo nr 4: doable i feasible.

W moim zawodzie słowo „wykonalny” to absolutny klucz do wszystkiego. Dla tłumacza, nauczyciela, szczególnie w biznesie wszystko musi być wykonalne, do zrobienia czy do ogarnięcia, najlepiej na wczoraj. Oczywiście mogę powiedzieć „it can be done”, ale to nie ma takiej mocy sprawczej, to nie jest fajny zwrot. To nie jest zwrot, który otwiera drzwi. Ale „doable” czy „feasible” to już zupełnie inna bajka. Odpowiednio zaakcentuj zdanie „it is doable” i zobaczysz ten uśmiech na twarzy osoby, z którą współpracujesz. Doable jest o tyle fantastycznym słowem, że pochodzi od czasownika „to do”, a więc jednego z pierwszych, jakie poznajemy w trakcie przygody z angielskim. Nie ma siły, żeby ktoś nie zrozumiał, o co nam chodzi. Niestety z „feasible” już tak łatwo nie będzie. Ciekawostka jest taka, że tuż po drugiej wojnie światowej to słówko całkowicie wypadło z obiegu i wróciło znowu, podobnie jak „driven”, na fali popularności przygotowań do rozmów rekrutacyjnych.

Słowo nr 5: initially.

„Initially” to pogromca matury pisemnej i wszystkich egzaminów, gdzie trzeba napisać rozprawkę lub dłuższą wypowiedź pisemną. „Initially” oznacza „początkowo”, „na wstępie”, „na dzień dobry”, „na samym początku”, ale oczywiście jest też formą dosyć oficjalną. Sprawdza się genialnie w biznesie, bo zastępuje nam popularny i nieciekawy zwrot „at the beginning”. Dla mnie to było jak objawienie, bo też który leń nie chciałby skrócić trzech słów do jednego – hello? Bo nie dość, że mam świetnie brzmiące słowo „initially”, to jeszcze wrzucając na je początek zdania brzmi ono dużo bardziej profesjonalnie. A to, proszę państwa, jest już tzw. win-win situation. Warto też zwrócić uwagę, że „initially” pochodzi od słowa „initials”, czyli pierwsze litery naszego imienia i nazwiska. „Initials” i „initially” – od razu łatwiej skojarzyć. I tutaj nie byłabym sobą, gdyby nie zwróciła uwagi, że przy okazji „initially” warto też od razu nauczyć się superzwrotu „at the outset”, który – moim zdaniem – jest Himalajami Business English i naturalnie podnosi merytoryczność każdej wypowiedzi o 100 punktów. Polecam, 10/10.

Słówko nr 6: approachable.

Na co dzień mam przyjemność uczyć języka angielskiego w biznesie, co oznacza – upraszczając – że uczę mówić po biznesowemu. I bardzo często spotykam się sytuacją, że uczeń zawiesza mi się, kiedy pytam go o wrażenia i opis osoby, którą spotkał. Bo przymiotniki takie jak „nice”, „friendly” czy „cool”, kompletnie nic mi nie mówią. No bo co to znaczy, że osoba jest nice? Przecież filmowy Hannibal Lecter był bardzo nice i co z tego? Jeśli dopiero kogoś poznaliśmy i nie wiemy jeszcze, jak dokładnie opisać taką osobę, to ja zawsze polecam przymiotnik „approachable” od rzeczownika „approach”, czyli „podejście”. Pod warunkiem oczywiście, że chcemy powiedzieć coś pozytywnego. Bo „approachable” to ktoś przystępny, z podejściem do ludzi. Przy tego typu przymiotnikach zawsze daję mały protip nauczycielski: jak już uczymy się raz, to porządnie. Skoro „approachable” to fajny i przyjacielski, to jego odwrotnością będzie „unapproachable” z prefiksem „un”. I już mamy dwa słowa jako asy w językowym rękawie.

Słowo nr 7 - chociaż to nie jest słowo, bardziej fraza - crystal clear.

Osoby, które śledzą moje profile społecznościowe, wiedzą, że moim absolutnie czułym punktem jest pływanie, ogólnie. Woda, pływanie, basen, plaża – tak można mnie podsumować w 4 słowach. Dlatego może tak bardzo upodobałam sobie zwrot „it is crystal clear” – „to jest jasne”, „zrozumiałe”, „ogarnęłam”, „rozumiemy się”, „przyklepane”. Kiedy chcę powiedzieć właśnie coś takiego, wtedy wjeżdża mi powiedzenie „it is crystal clear”, które za każdym razem wywołuje uśmiech na mojej twarzy – choć umówmy się, nie jest to specjalnie trudne. Mówię: „It is crystal clear” i myślę: Zanzibar, Bałtyk w czerwcu, woda na pięknym obiekcie Astorii w Bydgoszczy… To jest bardzo ciekawy biznesowy zwrot, który wywołuje wyłącznie dobre emocje. Wtedy nie dość, że komunikujemy komuś pozytywny odbiór i reakcję, to jeszcze możemy przywołać bardzo miłe skojarzenia. To jest właśnie takie małe językowe win-win situation.

Kolejne słówko, słówko nr 8: impeccable.

Czy nie macie wrażenia, że słowo „perfect” odrobinę się zdewaluowało? Używamy je zarówno w języku polskim, jak i angielskim, i czasami już nawet nie słyszymy, jak ogromny jest to komplement. Mam na to rozwiązanie: przestańmy mówić „perfect”, a zacznijmy mówić „impeccable”. Zamiast „p” początku słowa, mamy tutaj „p” w samym środku. Pięknie zaakcentowane słowo, które wydobywa całą perfekcję na wierzch. Warto wiedzieć, że słowo to pochodzi z łacińskiego „impeccabilis” i oznacza kogoś niezdolnego do popełnienia grzechu. A jednak, zanim przeniosło się do języka biznesu, było używane do opisywania jedzenia. Sałatka Waldorfa? Impeccable. Jak udał się sernik baskijski? Impeccably. Przy okazji oczywiście nie byłabym sobą, gdyby, nie poleciła wam sernika baskijskiego w kawiarni Tłok w mojej Gdyni. Będą państwo zadowoleni. Wracając jednak do „impeccable”, nawet w bardzo popularnym ostatnio serialu „New Amsterdam” na Netfliksie słowo „impeccable” pojawia się ponad 10 razy w pierwszym sezonie. I tak mamy: „impeccable reputation”, „impeccable record of surgeries” i w końcu „impeccable burger” – czyli wracamy oczywiście do jedzenia. Ja sama uważam, że połączenie jedzenia i ulubionego serialu, to idealna motywacja do używania nowego słówka, dzięki któremu możemy wskoczyć na wyższy, ale również biznesowy poziom językowy.

Kolejne słówko, słówko nr 9: the bottom line.

Odpowiednie podsumowanie wypowiedzi to niejako moje zboczenie zawodowe, ponieważ skuteczna komunikacja w języku angielskim dla biznesu polega na efektywnym dotarciu do odbiorcy. W tym celu, zwykle używamy takiego słowa jak „finally”, czyli przysłówka, który kończy wypowiedź. Podsumowuje oraz skupia uwagę na konkretnym argumencie lub fragmencie wiadomości. „Finally I would like to say, that this is not a good idea”, „Finally, we made a decision”. Tylko czy to jest dobre słowo? Czy to jest mocne słowo? Czy on skupia uwagę? Czy sprawia, że koncentrujemy się na tym, co zostanie powiedziane za chwilę? Nie, nie i jeszcze raz nie. Dlatego ja nie używam „finally” – szkoda czasu. Język angielski w biznesie nie lubi marnowania czasu na niepotrzebne zwroty bez wyrazu. Dlatego tutaj proponuję moim uczniom zawsze ” the bottom line”. „The bottom line is that we should stop using „finally”. Co ciekawe: wyrażenie „the bottom line” tak naprawdę pochodzi z języka finansowego. Jest to nic innego jak „saldo”, „rezultat”, „wynik finansowy” i jest jednym z pierwszych, które poznajemy w podręcznikach do Financial English. W słowniku Merriam-Webster jest uznawane za jedno z najpopularniejszych, najczęściej wyszukiwanych słówek. A jeśli wpiszemy w wyszukiwarkę „bottom line article”, to pokaże nam się m.in. artykuł z „Washington Post” porównujący Meghan Markle do Baracka Obamy i zaczynający się słowami: „But the bottom line is that both of them, both Meghan and Obama, are being held to a different and a harsher, a more unfair, standard than their white counterparts – „Washington Post”, 9 marca 2021. Chyba nie potrzebujemy lepszej zachęty do używania „bottom line” niż artykuł nie dość, że o Baracku Obamie, to jeszcze z „Washington Post”, o Meghan Markle nie wspominając.

Słówko nr 10: widespread

Kiedyś w jakimś magazynie dla nauczycieli języka angielskiego przeczytałam, że słowo „popular” ma bardzo małą ilość synonimów i dlatego – nomen omen – jest tak popularne. Wtedy zaczęłam się zastanawiać – na pewno nie tylko ja – czy nie szukamy za blisko? Po co nam synonim do słowa „popular” skoro możemy poszukać tłumaczenia słów: „rozpowszechniony”, „znany na całym świecie”, „odwiedzany” etc. – wyjść z naszej językowej „comfort zone”. Dzięki temu możemy trafić na takie słowa jak: „hyped”, „much hyped”, „well liked”, „admired”, ale też np. „omnipresent” czy „widespread”. Przy tym ostatnim chciałabym się na chwilę zatrzymać. W słowniku znajdziemy 2 główne tłumaczenia, które troszeczkę się wykluczają: „powszechny” i „rozpowszechniony”. Muszę przyznać, że ja w trakcie tłumaczenia spotkań biznesowych zetknęłam się głównie z tym drugim znaczeniem. Nawiązuję oczywiście do języka mówionego: „A widespread opinion among directors”, „A widespread belief among enterpreneurs”. Dla mnie jest to jedno ze słówek, gdzie słownik jedno, a ulica drugie – a już szczególnie język biznesowy, który ma niesamowite zdolności do adaptowania takich słówek jak „widespread”. Oczywiście proszę pamiętać, że nie w każdym kontekście „popular” może zostać zastąpione przez „widespread”. Jeśli zwrócimy uwagę na wiadomości w internecie, to „widespread” zaczęło być kojarzone negatywnie w związku z pandemią – i tak np. stacja CBS News ciągle nawiązuje do widespread infections, a Kamala Harris w wywiadzie dla „The Late Show with Steven Colbert” wspominała o widespread protests. Dlatego jeśli ktoś woli pozostać przy „popular” czy nawet „well-liked” – nie oceniam. Ja lubię moje „widespread”.

Słówko nr 11: meaningful

Moja niechęć do słowa „important” jest już słynna w internecie i omawialiśmy ją przy okazji pierwszego słówka, czyli „relevant”. Nie lubię pustych słów, nie lubię słów, które nie wyrażają precyzyjnie moich myśli. Jestem zdania, że używając konkretnych sformułowań, okazujemy również szacunek naszemu rozmówcy, pokazujemy, że traktujemy go poważnie i jesteśmy uważni tu i teraz. Dla mnie, jako nauczyciela, to jest bardzo ważne, żeby uczniowie mieli poczucie, że jestem uważna i jestem tutaj dla nich, dlatego nawet opisując kolejne zadanie do zrobienia, staram się używać ciekawych, nie zawsze najprostszych słów. Na tyle, na ile się da, robię wszystko, żeby unikać słowa „important” – szczególnie jeśli opisuję coś ważnego dla mnie. Tutaj zauważyłam ciekawą rzecz: gdy uczeń kończy swoją wypowiedź i ja ją skomentuję słowami: „It is truly meaningful what you are saying” – reakcja po drugiej stronie jest zupełnie inna niż przy: „Yeah, that’s important”. Uczeń automatycznie się otwiera, dopowiada coś od siebie, przechodzi do anegdotek ze swojego życia. Może dlatego nie mam powszechnego wśród nauczycieli problemu z rozgadywaniem uczniów. Staram się być, słuchać, ale komentować też w taki sposób, żeby zachęcać drugą osobę do interakcji ze mną. I tutaj słowo „meaningful” jest absolutnie – oczywiście w moim odczuciu – niezbędne. Nie będę również ukrywać, że od czasu do czasu posługuję się synonimami do tego słowa, takimi jak: „significant” czy „purposeful”, ale jednak „meaningful” to moja podpora językowa. Może dlatego też, że pochodzi od słowa „meaning”, czyli „znaczenie”. „Meaningful” czyli coś, co jest dla mnie znaczące – tak jak ludzie, ich odczucia i oczywiście poprawność językowa w komunikacji nie tylko biznesowej. Ja w ogóle uważam, że powinniśmy częściej mówić ludziom, że są dla nas „meaningful” i to, co mówią jest „meaningful”- to tak na podsumowanie, czyli oczywiście „the bottom line”, do tego słowa.

Słówko nr 11, znowu z tą końcówką "able": advisable

Kolejne słówko, bez którego nie wyobrażam sobie swojego prywatnego słownika, jest związane z małą złośliwością, na którą chyba mogę sobie pozwolić po 15 latach uczenia języka angielskiego. Otóż jestem prawie pewna, że statystyczny Polak zaczyna poprawnie używać słowa „advice”, czyli „rada” w okolicach poziomu C1, C2. Normalnie powinno się to zadziać mniej więcej 10 lat przed maturą. Niestety zaobserwowałam, że mamy jakąś narodową blokadę przed zapamiętaniem, że „advice” to rzeczownik niepoliczalny – nie ma czegoś takiego, jak „advices”. „Advice”, „much advice”, „a lot of advice” – nigdy „advices”. Ale jednak nie idzie, jak ja to mówię na zajęciach: „nie siadło”. Ale co innego mi siadło i spowodowało, że ten błąd samoistnie się wyeliminował. Mianowicie zaczęliśmy używać „It is advisable” i dla mnie to nie jest nawet win-win situation, to jest win-win-win situation, bo od razu mamy wprowadzenie do strony biernej, mamy nowy przymiotnik „advisable” i mam ćwiczenie wymowy przymiotnika z końcówką „able”. Gdybym się mocno uparła i była szaleńcem – którym oczywiście nie jestem – to od razu na salony wjechałby antonim, czyli „inadvisable”. Jaki sens uczenia się tylko samego „advisable”? Co więcej, zaczynanie zdania od takiej konstrukcji, czyli „It is advisable” jest poważniejsze i bardziej formalne, a co za tym idzie bardziej biznesowe. Dlatego słowo „advisable” jest dla mnie strzałem w dziesiątkę, bo załatwia kilka problemów, na które normalnie potrzebowałabym 3 godziny lekcyjne. Jeszcze tylko taka jedna ciekawostka: niezmiernie mi się podoba, że w języku szwedzkim słowo „zalecany”, „wskazany” to „tillrådlig” – to jest dopiero pięknie zaakcentowane słowo z odpowiednią ilością spółgłosek. Mam nadzieję, że to wam pozwoli zapamiętać „advisable” na zawsze.

Kolejne słówko to jest słówko - zdaje się - nr 12: impactful.

Teraz będzie o kolejnym przymiotniku, dzięki któremu czuję, że moje myśli są wyrażane w odpowiedni sposób. Mowa tutaj o słowie „impactful”, czyli „wpływowy”, „mający znaczenie”. Oczywiście pochodzi on od rzeczownika „impact”, czyli „wpływ”, „zderzenie” lub „siła uderzenia”. Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała, że „impact” i jego synonim „influence” to słówka, które często są problematyczne dla osób uczących się języka angielskiego. Dlaczego? Ponieważ jeśli coś ma wpływ na inną rzecz, to wtedy potrzebujemy przyimka „on” – „to have impact on something”. Zauważyłam, że Polacy albo pomijają ten szczegół, albo używają kompletnie innego przyimka, a to nie tędy droga. Dlatego wymyśliłam obejście tego problemu i swoim uczniom często-gęsto polecam przymiotnik „impactful” – „it is impactful to”, „This person is impactful”, „This solution might be impactful”. Co ciekawe, w internecie natknęłam się na informację, że to słówko jest irytujące dla native speakerów, którzy użyliby raczej słów „powerful” lub „influential”. OK, I get it, ale muszę przyznać, że żadne mnie tak nie przekonuje jak „impactful”. A ponieważ jest to subiektywna lista najważniejszych słówek w języku angielskim, to „impactful” zostaje jednogłośnie – tak jak, mam nadzieję, kiedyś Luka Dončić zostanie jednogłośnie wybrany MVP sezonu zasadniczego w NBA. Od razu możemy powiedzieć: „an impactful basketball player”. A nie mówiłam, że to bardzo przydatne słowo?

Następne słówko, nr 13: plenty of.

Kolejny zwrot, bez którego nie wyobrażam sobie swojego prywatnego słownika poprawnej angielszczyzny, to jest przepiękny zamiennik do „a lot of”, czyli po prostu „plenty of” z bezdźwięcznym „p” na samym początku. Każdy nauczyciel angielskiego lub osoba często obcująca z językiem angielskim wie, że „a lot of” to flagowe słowo na określenie, że czegoś jest dużo. Nieważne, że mamy takie słowa, jak „miriad”, „numerous”, „a great deal of”, „great number of” – naprawdę niezliczoną ilość wyrażeń, które są w stanie zaciekawić naszego odbiorcę. Ja z tego towarzystwa wybieram „plenty of”. To jest zdecydowanie mój faworyt do wyrażania, że czegoś jest dużo i mnóstwo. Warto tutaj jednak dodać, że gdybyśmy chcieli trzymać się sztywnych ram gramatycznych, to „plenty of” pasuje do języka biznesowego, jednak w akademickim i formalnym angielskim raczej może być uznawane za nieformalne słówko i lepiej trzymać się „many” lub „much”. Co więcej, kiedy mówimy np. o jedzeniu – bo ze mną można tylko jedzeniu – to nasze „plenty of” różni się nieco znaczeniem od „a lot of”. Zapytacie: „Ale jak to?”. Ano tak, że kiedy mamy „a lot of peanut butter”, to mamy go po prostu dużo, a kiedy mamy „plenty of peanut butter”, to mamy go aż za wiele jak na nasze skromne potrzeby – choć nie jestem pewna, czy przymiotnik „skromny” powinien znajdować się w jednym zdaniu z masłem orzechowym. W sumie nie ma czegoś takiego jak „plenty of peanut butter”, czyli nadwyżki masła orzechowego. Dlatego za każdym razem, jak w języku biznesowym będziecie chcieli powiedzieć „a lot of”, to pomyślcie o maśle orzechowym i o tym, że jego jest „plenty of” – wtedy nie sposób nie skojarzyć.

Słowo nr 14: setback.

Nie lubię słowa „problem” zarówno w języku polskim, jak i angielskim. I to nie dlatego, że w tzw. Mordorze mówią”challenge”, bo przecież dla prawdziwego social media ninja nie ma czegoś takiego, jak „problem”. Po prostu nie lubię brzmienia tego słowa, które dla mnie automatycznie oznacza coś negatywnego. Co więc robię ze słowem „problem”? Zamieniam je na „setback”, a do uczniów mówię tylko i wyłącznie o „a minor setback”, który brzmi trochę jak utulenie kogoś w potrzebie. „We have a minor setback”, „This is a minor setback”, „Don’t you think that this is a minor setback?”.Uwielbiam to połączenie słów, bo „setback” jest mocnym słowem, porządnie zaakcentowanym, z odpowiednią ilością spółgłosek, dzięki którym wiem, że jestem słuchana. W połączeniu ze słowem „minor” tworzy to piękne zestawienie, które zawiadamia o problemie, o czymś negatywnym, co jest przed nami do rozwiązania, ale jednak sprawia, że wiadomość jest podana w taki sposób, że ten problem chce się rozwiązywać, a nie tylko że ręce opadają. Bardzo często stosuję ten zabieg językowy, kiedy wiem, że ten konkretny problem na horyzoncie jest spory i prawdopodobnie będzie wymagał sporo wysiłku, natomiast wiem, że muszę to zrobić szybko, bezproblemowo i najlepiej jeszcze w pozytywnej atmosferze. Wtedy z pomocą zawsze przychodzi „a minor setback”. Tutaj warto wspomnieć, że sam rzeczownik „setback” ma bardzo wiele znaczeń: zaczynając od porażki, niepomyślności, opóźnienia, niepowodzenia, a kończąc na wpadce i wyhamowaniu. Dlatego właśnie tego słowa używa się bardzo często w kontekście obecnej pandemii. Jeśli prześledzimy artykuły internetowe dotyczące koronawirusa, to okazuje się, że w co drugim wpisie znajduje się stwierdzenie: „economic setback”. Uważam, że jest to słowo klucz do tego, żeby o przeciwnościach rozmawiać w dobrej atmosferze, bez wcześniejszego uprzedzania się i usztywniania – jak to często jest w przypadku słowa „problem”.

Prowadzący

Olga Pietrykiewicz
Trenerka Business English

Uczy języka angielskiego w biznesie w Polsce i za granicą. Mieszka w Gdyni, prowadzi szkołę Work Up English oraz zajęcia i warsztaty w całej Polsce. Obecnie zajmuje się głównie szkoleniem kadry menedżerskiej w fabrykach produkcyjnych.

Pozostałe odcinki (130)

Używamy cookies, żeby indywidualnie odpowiadać na potrzeby słuchaczy. Zasady przechowywania i dostępu do plików cookies możesz zmienić w ustawieniach swojej przeglądarki.