27.02.2021

Monolog V: Zło

Czy sztuczna inteligencja jest w stanie napisać tekst literacki, wzorując się na najlepszych z najlepszych? Sprawdziliśmy to.

Piotr Psyllos „nakarmił” sieci neuronowe książkami Olgi Tokarczuk i zlecił im napisanie na ich podstawie własnego utworu. Oto efekt tych prac.

Czytaj więcej
27.02.2021
/
Technologia

Piotr Psyllos „nakarmił” sieci neuronowe książkami Olgi Tokarczuk i zlecił im napisanie na ich podstawie własnego utworu. Oto efekt tych prac.

Udostępnij
https://voicehouse.co/odcinki/monolog-v-zlo/
KopiujSkopiowano

Transkrypcja

Dlaczego niektórzy ludzie są źli i wredni?

– Są dziwni i pokręceni. Mają swój własny sposób mówienia i myślenia. Utknęli w przeszłości. Nigdy nie są zadowoleni ze swojej fizycznej jaźni.

– Czym jest fizyczna jaźń?

– Nie wiem, daj się poprowadzić instynktowi.

– Nie boję się niczego. Kiedy ich ciało będzie leżało w grobie, stanie się im posłuszne. Nie będzie mogło wstać. Ale zajmę się tym. Kim oni są? To tylko seria obrazów w mojej głowie. Jestem wzorem dla duszy. Dusza nie ma ciała, tak jak
moje obrazy ze snu.

– Więc co? Myślisz, że są ludźmi? – pytam ponuro.

– Tak mi się wydaje.

– Przestań. Proszę.

Wychodzi smutny, ale z ulgą, bo w końcu znalazł rozwiązanie.

O domu, który przyciąga muchy

Młody Mantel nigdy nie wychodzi z domu bez karabinu. Jest uzbrojony, aby mógł o siebie zadbać w niebezpiecznych sytuacjach. Kobietom zaś nie wolno wychodzić z domu w ciągu dnia. Jest przekonany, że w ten sposób nie dadzą się skusić dziwnym chorobom świata, pladze much, które atakują ściany domu i powodują gnicie ścian. Kupił karabin na pokazie broni w Paryżu, a zebrany tłum był zszokowany okaleczonym ciałem policjanta. W tym czasie,

w przedwojennej Francji, prawdziwym bohaterem był policjant. Wszyscy jego koledzy zostali już zastąpieni przez policję. Wydaje mu się, że dzisiaj bohaterem jest biurokrata, taki sam jak biurokrata, który zastąpił księdza w przeoracie. Kapłan znał język, język ludzi, ale biurokrata znał język książek i mógł wszystko zrozumieć. Był niczym dzikie zwierzę – nie miał pana, mógł zrobić wszystko.

2

A żeby go oswoić, potrzebna była kula. A kula jest potrzebna cały czas, zwłaszcza teraz, gdy wojen jest coraz więcej.

– Matka Wielebna już kiedyś umarła – mówi Mantel, bojąc się wyjść z domu.

Trzyma karabin na ramieniu – wygląda na ciężki, ale jest do tego przyzwyczajony.

Wyciąga go z pudełka i celuje w ścianę naprzeciwko drzwi.

Jego matka, Moliwda, bardzo stara kobieta, słaba i leżąca na drewnianym wózku, nie wiedząc, czy dożyje wiosny, zaczęła opowiadać historię.

Urodziła się w klasztorze, była księżniczką, najmłodszym z dwunastu dzieci. Jej ojciec, biskup Meschede, zginął na wojnie, a królestwo zostało podzielone między jej młodszych braci. Najstarszy, Nussen, był biskupem Giurgiu, gdzie został pochowany z wielkimi honorami. Drugi, Potocki, był na Wołoszczyźnie, a trzeci, Dośćon, na Krymie.

MOLIWA DA MOLIWA

DA MOLIWA miał oczywiście spędzić resztę życia w Transylwanii i otrzymał opactwo w Brünn, ale zmarł tam zaraz po przyjeździe i nikt go nie pamiętał. Był piękny – powiedział kiedyś wyższym głosem, niż jest to konieczne, aby inni mogli go usłyszeć. Jego głos był tak wysoki, że nie można było mu się oprzeć. Swoją obecnością przyciągał kobiety, które lubiły go, odkąd był jeszcze chłopcem. Dziewczyny padały mu do stóp z nagłym powiewem zimnego powietrza, ochłodzonego kremowymi łzami płynącymi z ich oczu. Kiedyś, gdy był jeszcze dość młody, bawił się z przyjacielem między dwoma sąsiednimi domami. Lubił chodzić po schodach – w górę i w dół, aż drugi chłopiec zauważył, że idzie w górę i w dół. Zapytał go więc:

– Dlaczego chodzisz w górę i w dół? Co jest takiego specjalnego w tych dwóch

domach?

„Ponieważ mogę” – odpowiedział chłopiec.

– Ale dlaczego?

3

– Bo mogę.

– To jest jak drabina.

– Jak drabina, jak drabina.

Ta rozmowa trwała długo w wysokim, zakurzonym domu w Brünn. Starszy chłopiec w pewnym momencie zniecierpliwił się, aż wreszcie rzekł:

– To jest jak drabina, więc chodzę w górę i w dół, ale w górę i w dół jest lepiej niż w dół i górę.

Drugiego chłopca poruszył ten argument i jeszcze bardziej się z nim zgodził. Postanowił zbadać sprawę w nocy, a kiedy było już ciemno, ułożyli kamienie

i zbudowali drabinę prowadzącą na dach. Całą noc budowali drabinę, aż była tak wysoka, że pewnym momencie już nie widzieli swoich twarzy. Zajęło im to dużo czasu, a na koniec zasnęli. Cały dziwny świat milczał

z radości i wyczerpania. Z dachu światło księżyca lało się jak woda z kamienia. W mniejszym lub większym stopniu, ale nie do końca, wypełniło pęknięcia dachu, a swoim srebrnym światłem spryskało również śpiących, wycieńczonych chłopców. Po przebudzeniu, gdy stali na dachu, światło księżyca stało się ciemne i mroczne, a chłopcy poczuli wielką stratę. W jednej chwili mogli zobaczyć swoje twarze, ale nie było już potrzeby ukrywania strachu. Światło księżyca było jak nóż, który przebił ich serca.

– Boisz się, prawda?

– Tak – powiedział drugi, po czym zabrzmiał jego mocny głos: „Musimy bać się księżyca”.

Drugi chłopiec znów zaczął płakać.

– Co to jest Księżyc?

– To źródło naszych lęków.

Pierwszy milczał przez długi czas, a kiedy mówił, wyglądał tak, jakby zmagał się z własnym strachem.

– Wiesz, że księżyc tak naprawdę nie jest oddzielony od nieba, prawda?

– No, powiedz nam.

4

– Niebo jest solidne, okrągłe, ale nie jest oddzielone od księżyca, prawda? Więc księżyc jest źródłem naszych lęków. Pochodzę z Transylwanii i boimy się księżyca, kochamy go, boimy się go.

– Co?

– Boję się księżyca. Kocham księżyc. Wiesz to?

– Zbyt długo byłeś czysty.

– Chcę żyć, chcę kochać księżyc, ale nie mogę, nie mogę. Nie mogę żyć, nie mogę kochać księżyca.

– Ja też boję się księżyca i nie wiem, co robić.

– Ja też nie – powiedział pierwszy.

– Jak to?

– Ponieważ jestem Żydem, tak jak ty. Nie wolno nam kochać księżyca. To religia

sabatejska.

– Jak możemy zostać uratowani przed księżycem?

– Chyba mamy Biblię.

– Biblię?

– Biblia się myli.

Drugi już nie mówił. Wstał i zaczął chodzić po dachu.

– Co robisz?

Spojrzała na niego z niepokojem.

– Czekam na Ciebie.

Pocałował ją w rękę, a ona odwzajemniła go lekkim drżeniem, nie wiedząc, czego się spodziewać. Ubrał się szybko i odwracając się napięcie poszedł w ciemność. Księżyc był teraz w pełni, a ulice miasta były zupełnie podłużne. Rzucał strumień światła na miasto, aż w oddali słychać było strużkę wody. Przez chwilę myślała, że spóźniła się na spotkanie. Jak najszybciej weszła do zagród rabinów i opowiedziała im o najważniejszych sprawach w jej życiu. Świat zaczyna się w Diff’rent Strokes, a najważniejszy jest początek świata. Wszystko, co może się

5

zdarzyć, wydarzy się. Przyszłość jest napisana przez przeszłość. Wszystko, co się dzieje, już się wydarzyło. A kim jest ten, kto nie przyjmuje wszystkich nauk rabina Akiby, nauk jego ojca i słów jego pana, Rabbi Baruch Jonides? A kto nie wierzy w Boga i będzie żył dobrze? A dlaczego wielki księżyc jest na niebie razem ze swoimi siedmioma znakami? Ponieważ spowodował, że urodziły się z charakterystycznymi cechami.

W rogu sali, w rogu świata, mieszkają mnisi. W klasztorze znajdują się drzwi do podziemi. Nigdy nie opuszczają klasztoru. Ludzie mają wybór: zbawienie lub potępienie. Dusza, która idzie do piekła, jest stracona na zawsze. Dusza, która pozostaje na ziemi, ma wiele szans, ale każda szansa jest stracona. Człowiek to talia kart. Ma piętnaście szans na sto, ale decyduje się pozbyć jednej, wziąć jedną, jednak zawsze jest to pułapka. Wykorzystuje tę szansę i przegrywa. On nie ma serca. Nie ma rąk. Nie ma głowy. Bóg jest maską. Ma maskę i imię. Bóg nie istnieje. Nie ma Boga. Jest maska, maska i imię. Dusza ma wybór między tymi dwoma. To jest tajemnica.

Paschalis była szczęśliwa, usiadła na krześle, odkorkowała butelkę likieru i podała jej.

– Jesteś damą – powiedziała.

– Tak, jestem damą.

„Jeśli znajdziesz się na bezludnej wyspie, czego byś chciał? Czego byś sobie

życzył?”

„Chciałabym umrzeć.”

– To jest takie śmieszne!

„Nie rozumiem.”

– W jakim mieście chciałabyś umrzeć?

– W Berlinie.

– Berlin? Stolica Niemiec?

– To wspaniałe miasto. Możesz tam zobaczyć wszystko.

6

„Chcę umrzeć w środku Berlina” – powiedziała. – Umrzyj tutaj, w środku miasta.

I to teraz, przy ludziach.

Spojrzała jej prosto w oczy.

– Chcesz umrzeć?

– Chcesz umrzeć?

– Chcę teraz umrzeć…

Z lekkim westchnieniem odstawiła szklankę i spojrzała na nią. Wydała jej się taka kruchy i miała ochotę złamać jej żebra. Wyciągnęła rękę i dotknęła jej dłoni.
– Nie dotykaj mnie.

– Kocham Cię.

Spojrzała jej w oczy i nagle senne ciepło zalało jej ciało. Łzy napłynęły jej do oczu i rozprysnęły się na podłogę.

– Umrę.

Patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami.

„Umrę” – powiedziała.

Odsunęła się zaskoczona.

– Gdzie idziesz?

– Na księżyc – powiedziała.

Nie wiedziała, co robić. Wzięła ją za rękę i usiadła obok niej na kanapie. Delikatnie pogłaskała jej dłoń kciukiem, jednocześnie delikatnie odciągając jej dłoń.

– Kocham Cię.

– Kocham Cię.

– Nie możesz iść – powiedziała. Nie wstała.

7

Zrozumiała, że miała rację. Wzięła kapelusz i weszła do mieszkania. Miała rację

– nie mogła iść. Zamknęła drzwi i usiadła na kanapie. W drodze do salonu wyprowadziła psa i znalazła się z psem nad stawem. Poczuła jak wielki ciężar, który opuszcza jej ciało i znika. Otworzyła oczy i spojrzała w sufit. Myślała, że śni. Wstała i położyła się na kanapie. Pies polizał jej twarz. Nalała odrobinę mleka do szklanki i sobie do ręki. Pies oblizał jej usta i rękę. Wypił mleko i oblizał usta. Potem wstała i poszła do łazienki. Zobaczyła siebie leżącą na plecach w łóżku z jedną tabletką w dłoni. Pomyślała o kobiecie z pustym domem. Wzięła pigułkę i zasnęła. Potem poczuła, jak wielki ciężar opuszcza jej ciało, tak jak wtedy, gdy była na bezludnej wyspie. Myślała, że to sen.

Wstała i otworzyła przesuwane drzwi na taras. Zobaczyła swój taras położyła się na trawie pod wielką jabłonią. Było zupełnie ciemno. Zasnęła. Po kilku godzinach

otworzyła oczy i spojrzała na śpiące postacie sąsiada i psa. Uśmiechnęła się; wiedziała, że oboje śpią. Patrzyła spod oka psa. Widziała mężczyznę zbliżającego się do psa, ale nie zachowywał się wobec niego agresywnie. Podszedł do kobiety, ale nie poszedł do jej domu. Poszedł na drugą stronę ulicy. Przeszedł przez duży kawałek trawnika. Zatrzymał się na środku drogi. Mężczyzna spojrzał na ciemne, poważne twarze czterech osób. Minął śpiącą parę i hałaśliwe dzieci. Widział zachodzące słońce, i bał się, że upadnie i pozostawi świat cichym. Pochylił się przez ogrodzenie i natychmiast poczuł straszne, groźne uczucie, jakby niewidzialna ręka powstrzymywała go przed dotarciem do bramy. Był przestraszony. Zatrzymał się i bał się tej ręki. Bał się świata, bał się siebie, bał się siebie. W miarę zachodzenia słońca dzień robił się coraz krótszy. Kiedy światło słabło, czuł potrzebę dalszej pomocy, pomocy skądś. A potem pomyślał, że czas już iść i wstał.

Otworzył bramę. Natychmiast uderzył go zapach z zewnątrz – od psów, z ogrodu, z brukowanej drogi, trawy i roślin. Ostatni ślad słońca rzucał miękką, srebrną poświatę na szczytowe dachy domów. Był inny, ale był też taki sam, jak bryła ziemi, pastylka talku, kamień, kawałek metalu. Idąc w kierunku domu, pomyślał,

8

że chce jej coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Zaczął drżeć i miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Obejrzał się i zobaczył, że śpi. Bał się, że zrobi to samo. Zamierzała zasnąć. Wiedział, że zeszłej nocy nie spała wystarczająco długo. Gdyby to zrobiła, obudziłaby się i bała się. Oparł się więc o ścianę i zaczął płakać. Był zły na siebie za płacz. Był tak zdenerwowany i nie miał siły, by iść dalej. Rozmyślał nad swoim postępowaniem czuł się niczym strach na wróble. Bał się tego uczucia: że się boi i będzie płakał wiecznie. Potem poczuł zapach domu, zapach prześcieradeł, zapach prześcieradeł. Nagle pomyślał, że się boi, ale boi się czegoś, że jego strach się zwielokrotnił i stał się prawdziwym zagrożeniem. Wyjął zwój banknotów i podał go małemu chłopcu. Chłopiec zachichotał, położył pieniądze na ziemi i odszedł. Poczuł nagły przypływ siły i nadepnął na nie. Zrobił kilka kroków, ale z trudem, i nagle wybuchnął płaczem. Czerwone krople zatrzymały się na poboczu drogi i potoczyły się pod płot. Stał zaskoczony, aż przestraszony pies zaczął szczekać. Później pies siedział spokojnie na skraju płotu i nie szczekał. Mężczyzna wrócił do domu i stanął w drzwiach, zanim poszedł do kuchni. Zobaczył psa stojącego nieruchomo. Zaczął szlochać mocniej. Zawahał się przez chwilę. Wydawało mu się, że śpi lub jest martwa, jak kawałek drewna. Chciał ją złapać, pocieszyć, obudzić, ale bał się, że zrobi to samo, czego się bał. Chciał ją złapać, ale bał się tego ciała, bał się, co zrobi. Drżącą ręką podszedł do miejsca, w którym leżała i podniósł ją. Sapnął: „Przepraszam”. Nie obudziła się. Mężczyzna wrócił do domu i stanął w drzwiach, zanim poszedł do kuchni. Zobaczył psa stojącego nieruchomo. Zaczął szlochać mocniej. Zawahał się przez chwilę. Wydawało mu się, że śpi lub nie żyje, jak kawałek drewna. Chciał ją złapać, pocieszyć, obudzić, ale bał się, że zrobi to samo, czego się bał. Chciał ją złapać, ale bał się tego ciała, bał się, co zrobi.

Wrócił do sypialni i usiadł na skraju łóżka. Spojrzał na kobietę, ale ona go nie widziała. Spojrzał na nią, na jej czerwone oczy, trzymając jej ciało jak kawałek drewna. Wziął ją za rękę i położył na swoim sercu. Wyczuł zapach jej włosów. Dotknął jej policzka. Uśmiechnęła się, ale potem zamknęła oczy. Oddychała

9

powoli, cicho. Poczuł ucisk w żołądku. Wstał i przygotował się do wyjścia. Zabrał jej szczoteczkę do zębów z łazienki i kilka rzeczy osobistego użytku. Zszedł do stojących nieopodal ludzi. Powiedział im, że wyjeżdża. Spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Zszedł na dół do samochody. Zatrzymał się w sklepie spożywczym i wziął bułkę. Otworzył puszkę piwa i umył ręce. Siedział w samochodzie i myślał o niej. Wrócił do domu i spotkał się z żoną. Opowiedział jej wszystko, co się wydarzyło. Powiedziała, że nie jest zdziwiona. Ona też się bała. Nie zauważyła w nim nic niezwykłego. Miała własne problemy. Pomyślała, że to dziwne, że nie przypomina tej kobiety.

Poszedł do pracy. Zarzucił plecak na ramię. Bał się, że już się nie będzie bał.

Na ulicy znalazł torebkę zmarłej kobiety. Znalazł pieniądze w środku. Poszedł do domu. Usiadł na skraju łóżka. Nie mógł spać. Poczuł na skórze plamy strachu. Na jego włosach był różowy pył. Zapalił światło w pokoju. Zobaczył ciało kobiety. Zamknął oczy. Czuł jej skórę opuszkami palców. Czuł jej puls. Poczuł jej ciepło. Czuł jej miękkość. Czuł, co jej zrobił. Był zniesmaczony, zawstydzony, wstydził się siebie. Patrzył na nią przez długi czas, zmrożony. Znów poczuł jej ciepło, ponieważ jej ciało było tylko przedłużeniem ognia, który był w nim. Bał się tego. Zostawił ciało i poszedł do łazienki. Umył się wodą i mydłem, wyszorował ciało, obejrzał je w lustrze i, Bóg tylko wie, dlaczego, czuł, że stał się miękki i delikatny jak lalka, jak lalka. Czuł się sfrustrowany i rozczarowany. Jego praca została zakończona. Ubrał się, a potem poszedł do żony. Siedziała przy stole i szyła. Nie spojrzała na niego, bo była zajęta pracą. Wycięła dwie dziury w jakiejś karcie. Spojrzał na nią. Ona była inna. A on był przestraszony. Czuł się pusty, jakby stał się dzbanem bez wody. Podszedł do swojego biurka i usiadł. Miał wrażenie, że porusza się w przestrzeni, że coś go trzyma na zewnątrz. Nie wiedział jeszcze, co to było. Pomyślał o kobiecie: była ładna, pachniała kwiatami. Miała długą, pełną spódnicę, która sięgała jej do stóp, i miała szeroki pasek wokół swojej bluzki w czerwono-białe paski, która odsłaniała jej mocne, dobrze zarysowane ramiona. Sięgnął w głąb swojej pamięci i odnalazł kilka chwil ze swojej młodości: ich

10

pierwszy pocałunek i Wiedeń, w którym przebywał z matką. Przypomniał sobie kilka szczegółów. Był zaskoczony miękkością jej ud, łagodną krzywizną jej bioder i piersi. Jego ręce powędrowały do jej talii i w dół jej brzucha. Pachniała świeżo ściętą trawą, miętą i jaśminem. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek się całowali. Czuł, jak się porusza, ale nie ustami, nie językiem. Jego ręce powędrowały do klamry paska i pod koszulę, gdzie miała broń. Zacisnął powieki, ale one odmówiły zamknięcia. Czuł jej ruch, ale nie wiedział dlaczego. Odwrócił się na plecy, ale zatrzymał się na chwilę, czując, jak porusza się przy nim, jakby był podejrzaną pigułką. Czuł, że ona leży na nim i że są w pozycji poddania się, ale nie miłości. Czy tak właśnie czuła miłość? Czy to takie proste? Chciał ją zapytać, ale bał się, więc milczał. Jego ręce powędrowały pod nią, do jej brzucha i bioder. Poczuł, jak podnosi się i rytmicznie porusza biodrami. Odetchnął i otworzył oczy, by zobaczyć swoją żonę śpiącą w drugim łóżku. Poszedł do łazienki i umył zęby, po czym wrócił do łóżka. Zasnął bez namysłu. To było jak upadek z urwiska. Miał przytłaczające uczucie ulgi. Czuł się ożywiony. Spał jak skała. Otworzył oczy. Świat zniknął. Świat znów nabrał sensu. Usiadł w stary sposób – na zwiniętym kocu. Spojrzał na swoją żonę. Oddychała. Spojrzał na swoją pracę, ale wszystko było pokryte pleśnią. Podszedł do okna i zobaczył świt, który nadchodził znikąd, oślepiająco. Dochodził ze wszystkich stron i był tak silny, że czuł, jakby chciał wszystko zniszczyć. Włączył radio i poczuł każde słowo, które z niego wyszło. Nie obchodziły go wiadomości, nie obchodziło go nic. Czuł się, jakby kładł się spać. Wstał i zaczął iść do okna. Powoli uświadomił sobie, co myśli. Odwrócił się napięcie i wrócił do łóżka. Zasnął bez namysłu. To było jak upadek z urwiska. Miał przytłaczające uczucie ulgi. Czuł się ożywiony.

Wejście na taras zajęło cały dzień, ponieważ góra była tak wysoka. Ksiądz nie mógł nawet rzucić kamieniem.

– Nie mogę nawet powstrzymać strużki – powiedziała niespokojnie młoda dziewczyna i rozejrzała się bezradnie. Kapłan zastanawiał się, czy powinien teraz

11

wrócić. Miał przytłaczające uczucie ulgi, poczuł to po powodzi, a teraz to samo działo się z nim. Nie rozumiał i nie chciał rozumieć. Szedł dalej, czując wielką ulgę.

Usiedli na trawie przy drodze i spojrzeli na dolinę. Mały, piękny kościółek był schowany za niskimi wzgórzami, więc nie wiedział, co powiedzieć.

– Czy chciałbyś teraz wrócić? – zapytała dziewczyna.

– Po co? – odparł ksiądz. – A ja jestem zmęczona.

Uświadomił sobie, że składa tę dziewczynę na ofiarę. I nawet nie był tego świadomy.

Wrócili drogą, a młoda dziewczyna usiadła obok niego. Objęła go ramieniem i siedzieli w milczeniu.

„Jesteś moją ofiarą” – powiedziała.

Kapłan poczuł jej miękkie, ciepłe, wilgotne włosy na swoim policzku.

– Lepiej tu siedzieć i czekać na śmierć, niż wracać teraz i zostawiać kogoś na śmierć.

Następnego dnia udali się do klasztoru, gdzie dwaj pozostali bracia już na niego czekali. Kapłanowi trudno było uwierzyć w to, co tam zobaczył. Ogarnęło go oburzenie, ale uspokoił się, gdy tylko zdał sobie sprawę, że siedzi przed swoim

przyjacielem. Ksiądz pokazał przyjacielowi duży, pusty pokój, który znów był przygotowywany dla dziecka. Pokazano mu, jak ręcznie zrobić guzik, jak mleko matki jest odcedzane, a następnie rozlewane do kubków i co zrobić z jeszcze ciepłym mlekiem. Widział dziwne rzeczy, ale nic, co mogłoby go zszokować lub mu przeszkodzić. Pokazano mu, jak przywiązać ją do sufitu, jak zrobić dla niej poduszkę i jak zrobić jej łóżeczko. Zobaczył inne dziecko, tym razem dziewczynkę, która już milczała i straciła już mleko matki. Przywiązali jej ręce i stopy do sufitu. Zobaczył trzecie, które wkrótce nie będzie w stanie utrzymać swoich małych nóżek.

W końcu pokazano mu, jak leczyć ospę i patrzył, jak gotują mleko i dodają do niego zioła. Widział, że lekarstwem na ospę było owinięcie ciała prymitywnym

12

całunem, dlatego ciała wszystkich trojga dzieci były tak doskonale zachowane. Ale później, kiedy rozmawiali o swoim strasznym złu, doszedł do siebie i zrozumiał, że to dlatego, że znał wszystkie trzy. Rozmawiał z nimi, działając jak zastępczy ojciec dla nich obojga i dlatego nie przeszkadzało im to.

Wrócił do drugiego pokoju i zastał młodą dziewczynę śpiącą na podłodze przy umywalce. Pachniała gorącą wodą, więc ostrożnie wytarł jej ciało wilgotną szmatką i położył się obok niej. Prawdopodobnie zasnęłaby bez niego, ale nawet teraz, kiedy myślał, słyszał jej oddech. Zmieniała się, stawała się silniejsza. Tutaj była chuda, drobna, o bladej, chorowitej cerze. Kiedy oddychała coraz ciężej, skóra na jej twarzy, policzkach i szyi wydawała się świecić – pokryta gęsią skórką. Jednak po pewnym czasie blask wyblakł, a skóra wróciła do normy. Piersi dziewczynki nabrzmiały i zaczęła krwawić. Wydawało się księdzu, że płacze. Wstał i poszedł do pobliskiego ogrodu, gdzie zobaczył mniszkę, która rodziła. Spotkał ją w drzwiach i spojrzał jej prosto w oczy. Wąchała powietrze i zaczęła płakać. Ledwo słyszalnym głosem poprosiła o wino. Ksiądz poszedł z nią do krzaka i wziąwszy małą butelkę wina, usiedli z nią. Minęło kilka dni, zanim gorączka całkowicie ją opuściła, a jej skóra zaczęła się goić. Z dnia na dzień stawała się coraz silniejsza, a ksiądz był w absolutnej rozpaczy, ponieważ był pewien, że najlepszym sposobem na uratowanie dziewczynki jest postawienie się między nią a śmiercią. Zabrał ją do klasztoru i kazał jej przynosić kosz owoców w nocy. Trzymał go w swoim pokoju i każdego dnia pozwalał sobie na wzmocnienie w środku, a potem, kiedy dziewczyna była w swoim koszyku, mówił do niej z dzieckiem w ramionach. Powiedział jej, że w ten sposób zajdzie w ciążę i urodzi dziecko, które ją uratuje. Dziewczyna była zdruzgotana tą wiadomością, ale kapłan uznał to za prawdę, a przecież od tego zależała przyszłość świata. Zakonnica w modlitwie pewnego ranka odłożyła kosz i skądś wzięła nóż. Wyjęła dziecko z koszyka, niemowlę, z którego ksiądz prawie zrezygnował. Zakonnica przez całą noc klęczała nad chorym dzieckiem, gdyż kapłan trzęsąc się ze złości nie opuszczał swojego pokoju. Kiedy nadszedł ranek,

13

jej krwawiący brzuch wciąż był przykryty prześcieradłem. Zakonnica, zupełnie naga, stała tam w białym blasku porannego słońca i płakała. Kiedy zakonnica zobaczyła kosz z owocami, uklękła i zaczęła płakać. Dziecko było tak pulchne, że wylało się na bose stopy drugiej zakonnicy. Zakonnica wybiegła z dzieckiem na zewnątrz i długo jej nie było. Kiedy wróciła, kapłan już na nią czekał z koszem owoców. – Tutaj – powiedział. Zakonnica w modlitwie pewnego ranka odłożyła kosz i skądś wzięła nóż. Wyjęła dziecko z koszyka. Kiedy nadszedł ranek, jej krwawiący brzuch wciąż był przykryty prześcieradłem. Zakonnica, zupełnie naga, stała tam w białym blasku porannego słońca i płakała. Kiedy zakonnica zobaczyła kosz z owocami, uklękła i zaczęła płakać. „Oto, co Bóg zamierzył dla ciebie – abyś miał ten owoc w swoim koszyku i abyś urodził dziecko, które zbawi świat”. Następnie kapłan wziął koszyk od zakonnicy i napełnił go owocami. Odtąd zakonnica urosła i stała się piękną kobietą z pełnym brzuchem.

Zakonnica zmarła, ponieważ ksiądz nie był pewny przyszłości. Dlatego i on umarł.

CZAS GRZEGORZA

Grzegorz jest dumą osady. Ugoda wybiera go na przywódcę, a on zawsze stara się sprostać własnym oczekiwaniom. Gregory siedzi w gabinecie burmistrza, za biurkiem, w którym starannie ułożone są trójnożne wełniane kapelusze. Pisze na kartce papieru ostrą końcówką. Burmistrz czyta gazetę, a Gregory popija piwo ze szklanki. Spogląda w górę i widzi niebo i myśli, że wygląda jak bogaty kupiec odbywający długą podróż morską. To dlatego statek płynie tak szybko.

Ale potem myśli, że to trochę przypomina morze. To morze rtęci i zawsze rzuca piratów, burze, burze i burze. Im więcej o tym myśli, tym bardziej zgadza się z burmistrzem. Statek płynie bardzo szybko, jak statek handlowy, ale na pokładzie jest tak wielu ludzi, że kapitan nie może nadążyć. Statek zawsze płynie przed terminem, na co nie ma oczywistego wytłumaczenia. Kapitan jest porządnym

14

i spokojnym człowiekiem o imieniu Caspar, ale jest zbyt zajęty, by cokolwiek wyjaśniać Grzegorzowi. Caspar jest trochę dziwny, ma przerzedzoną linię włosów i przeważnie łysą głowę. Nosi długi czarny płaszcz na podkoszulek, a także gumowe buty. Kiedy Gregory do niego mówi, Caspar patrzy na niego równie wyrachowanym wzrokiem, jakby chciał powiedzieć: mnie to nie interesuje.

Osada wybrała Grzegorza na kierownika prac budowlanych, a on sam odpowiada za organizację warsztatów. Na przykład jest odpowiedzialny za stolarzy, którzy są zatrudniani przez cieśli. Przecinają głęboki wąwóz oraz za duże belki na most. Pocięli drewno we dwóch, używając sań ciągniętych przez psy. Psy ciągną sanie za uszy. Sanie pachną psim piżmem. Praca trwa cały dzień, a psy są dobrze karmione i otrzymują wodę. Psy ciągną sanie w szybkim tempie. Podsumowując, psy skracają czas pracy do minimum. Grzegorz długo się zastanawiał: jeden pies to dwie godziny pracy.

Z drugiej strony drwale są robotnikami wykwalifikowanymi, podobnie jak stolarze, dekarze i malarze, którzy są wykwalifikowani, co oznacza, że musieli być zatrudnieni wcześniej przez osadę.

Gregory sporadycznie spotyka się z ludźmi, którzy już pracują na moście. Dają mu prezenty, a on prawdopodobnie nie rozumie nic z tego, co robi i kiedy. Nie wie nawet, jak policzyć przedmioty, ich wartość, więc musi kalkulować w myślach, bo inaczej dochodzi do ślepego zaułka i przerywa swoją działalność. Jest kilku nowych rzemieślników, którzy osiedlili się w lesie, ale większość to Turcy – pochodzą z republik tureckich i przyjeżdżają handlować. Kupują tu drewno, a stamtąd kupują ubrania i buty we Włoszech i na Zachodzie, a do domu przywożą trochę złota. Wyglądają jak kupcy, ale w ogóle nie są zainteresowani handlem. Mają pewną bezradność, którą uważa za czarującą; podoba im się pomysł przeniesienia się w miejsce daleko stąd, w góry, aby znaleźć własną drogę, śmiać się i bawić, pić i leżeć bez strachu przed śmiercią. Ale jest to przejaw głupoty, bo gdyby opuścili to miejsce, byliby martwi, ześlizgnęliby się w głąb

15

ziemi, pozbawieni nadziei. Niestety są ignorantami, a wiedza, którą posiadają, jest często nieaktualna. Rzemieślnicy tureccy rzadko zapuszczali się dalej niż trzy kilometry od domu. Teraz jednak budują most nad wąwozem i będą spać w wynajętych wagonach.

Ale dla Grzegorza wszystko jest inne. Stał się wędrownym kapłanem, wędrownym pustelnikiem. Zmienił nazwisko na swoich dokumentach i tak żyje w ciągłym niepokoju, w stanie niepokoju. Kiedy wychodzi z miasta, boi się, że ktoś go rozpozna, a poza tym nie jest zwykłym Grzegorzem – jest pustelnikiem Grzegorzem, który jest także wędrownym kapłanem. I boi się ludzi. Ma mały, ukryty dom, w którym traktuje swoje ciało z niemal mistycznym szacunkiem i szuka jakiejś formy komunii z nim, jakiejś mistycznej więzi, związku, który pozbawiłby sensu jego życia i śmierci.

Teraz boi się testu. Mieszkał wygodnie w mieście i nie przejmuje się wynikiem egzaminu. Gdyby mu się nie udało, nie miałby powodu do narzekania. Mógł po prostu pójść gdziekolwiek i byłby pewien, że znajdzie odpowiednie miejsce na osiedlenie się. Ale żeby zdać, potrzebuje pomocy. Sam poradziłby sobie dobrze, ale z pomocą pewnego pana Pawła, kupca i niejakiego Heinera, stolarza, przygotowuje się do testu. Uczy się sztuki magii. Obaj panowie są bardzo zainteresowani tematem, chociaż sami nie mają w nim takiego doświadczenia. Całe popołudnia spędzają w małej księgarni Heine, oglądając ilustracje i kopiując magiczne formuły. Są bardzo ciekawi procesu tworzenia obrazu, są też byli ciekawi stworzenia maści do tego celu, kiedy byli u Heinego w Rimau. Ciekawi ich także tak zwany kamień lucyfera. Wydaje się, że w samym środku ziemi znajduje się ten kamień, który wszystko zamienia w ogień. Musisz mieć w sobie ogień, żeby wziąć ten kamień. A co zrobisz, jeśli nie masz ognia?

Pan Pavel wzrusza ramionami.

– Jak wykonujesz magię? – Pyta.

– Magia to sztuka oszukiwania znakami i ruchami. A znaki i ruchy mogą zwieść? – pyta zaciekawiony.

16

– W pewnym sensie tak.

Dmucha w butelkę i unosi się zapach alkoholu.

– Sztuka oszukiwania znakami i ruchami – powtarza ze zdumieniem.

– Wszystko dzieje się z jakiegoś powodu.

– I jeszcze jeden – mówi Heine i podaje mu małą książeczkę.

Patrzy na zdjęcie i czyta szeptem: znaczenie tego wersetu jest takie, że jest to życzenie dobrego zdrowia i długiego życia.

Heine odchodzi. Młody człowiek wstaje i podchodzi do okna, wygląda na ulicę i chwilę się zastanawia. Prawie znów sięga po książkę, ale potem się waha. Ma dość magii, po prostu dość. Wolałby przeczytać dobrą książkę.

O obietnicy

Wesoły nowy rok we Lwowie – śnieg, wiatr, zapach wilgoci przyprawił go o mdłości, koniec grudnia to najgorszy czas. Z wielkim wysiłkiem udało mu się wyjść na tarasy i sfotografować aparatem cyfrowym ostatnie opady śniegu. Śledził ślady samochodów, ślady męskich butów, ślady psów. Zrobił zbiór tych małych obrazków, które pokazał swoim przyjaciołom. Wysłał je do swojej rodziny i znajomych. Uwielbia te zdjęcia, przypominają mu czasy przed życiem i po śmierci. Wysłał je również do swojego brata, który obecnie mieszka w Ameryce. Poprosił też o nie swoją matkę, ale prawdopodobnie nigdy nie wyjdzie z domu z powodu złego ogrzewania.

Ożenił się po raz drugi. Jego obecna żona jest młoda, ładna, czysta i zadbana, o drobnej, delikatnej buzi – jest z Polski, takie kobiety trudno znaleźć. Widział tylko kilka, zanim opuścili swój kraj dla lepszego życia. Jest najstarszym dzieckiem, poza dwiema siostrami i dwoma braćmi. Wiedział, że nie będzie to łatwe, ale był szczęśliwy, że znalazł żonę, która da mu dzieci, co stworzy zgrany zespół i pomoże posprzątać po nim.

17

Wyjechała do Ameryki po ukończeniu college’u. Uczyła się przez chwilę, ale potem musiała pracować. Miała córkę, która w momencie wyjazdu miała cztery lata. Przez kilka lat mieszkali na Florydzie, po czym wróciła do Polski, aby zaopiekować się córką. Dużo pracowała, zajmowała się domem i dbała o higienę córki. Miała okresy i nigdy nie była pewna, kiedy będzie miała odwagę opowiedzieć mu o tym wszystkim. Nie jest tajemnicą, powiedział, widziałem to wszystko, odkąd byłem dzieckiem. Co zamierzasz zrobić? Miał na myśli, że jej pokazuje. Ona płakała. Cieszyła się, że może płakać. Dopóki nie powiedział jej, kilka miesięcy przed jej wyjazdem do Ameryki, że musi jej złożyć obietnicę. Jak najszybciej – powiedział – muszę ci powiedzieć coś ważnego. Myślę, że uznasz to za dziwne, ale muszę – pochylił głowę do przodu i zasłonił oczy. Kaszlał. Musisz mi obiecać, że wyjdziesz za mąż – powiedział. Musisz mi obiecać, że wyjdziesz za mąż, obiecujesz?

I zrobiła. Musiała obiecać mu.

Nigdy nie zapomniała tej obietnicy. Poprosił ją o znak. Zdjęła okulary i z rozmachem położyła je na stole. Zobaczył w okularach mały znak z czarnym okręgiem pośrodku. Poprosił ją, żeby trzymała go przed jego twarzą, zrobiła to, a ten urósł w okrąg z małym krzyżem pośrodku. Spojrzała mu w oczy.

– Co to znaczy? Zapytała.

– Co to znaczy? Zapytał ją.

Pokazała mu krzyż. Był to mały krzyż z małym krzyżem pośrodku.

– Co to jest? Zapytał ją.

– Jezu Chryste … Musisz to głośno powiedzieć. Skinęła głową i pokazała mu krzyż.
– Jezus Chrystus.

To było to.

Pożegnał się i razem płakali. Nigdy nie wyszła za mąż.

Obserwowała go z okna. Odwiózł jej córkę do szkoły. Zabrała ją na zakupy. Zadbała o nią, dostała dobrą pracę. Była zdeterminowana, dlatego tak łatwo

18

mogła zajść w ciążę. Nie bała się. Chciała mieć dzieci. Przygotowywała się też do pójścia do lekarza. Szła do ginekologa. A ona już się pieprzyła. Nie potrafił powiedzieć, bo się zakryła. Pieprzyła się pięć razy dziennie. Spieszyła się, żeby mieć dziecko. Już jednego przeleciała. Czekała tylko na następnego. Przygotowywał się. Przygotowywał się. Dlatego jechał tak szybko. Nigdy nie przestał. Pomyślała, że musi być chory. Potem nastąpiło opóźnienie. Uderzyła śnieżyca. Jechał przez cały dzień. Pracowała od rana do wieczora. Robiła zakupy. Zrobiła obiad. Pobiegła do łazienki. Pieprzyła się. Pieprzyła też swojego męża pięć razy dziennie. Wrócił do domu z pracy. Był zimny. Miała cały dzień. Jechał nad jezioro. Pił wódkę. Czekał, aż zrobi obiad. Pracowała od rana do wieczora. Robiła zakupy. Zrobiła obiad. Przygotowała teściową na obiad. Pieprzyła się. Pieprzyła też swojego męża pięć razy dziennie. Wrócił do domu z pracy. Był zimny. Miała cały dzień.

Poczuła dreszcz wzdłuż kręgosłupa – najlepsza wódka na rozgrzanie jej krwi. Mógłby być chory. To sprawia, że czuje się paranoicznie. Uświadomiła sobie, że nie brała prysznica od kilku dni. Zrobiła sobie dzbanek herbaty. Obserwowała psy. Zastanawiała się, czy one też były chore.

W końcu wrócił do domu. Pachniała tak samo. Otworzył drzwi. Został zaskoczony. Stał w drzwiach i zajrzał do środka. Była zachwycona. Ale wstyd! Stał w drzwiach i zajrzał do środka. Stała w drzwiach, w bieliźnie, z pluszowym misiem na kolanach.

Stali w kuchni zawstydzeni, śmiejąc się nerwowo, a potem wsadził jej głowę i zostali sami. Powiedział, że musi iść, kazał jej poczekać, więc usiadła na kanapie i oglądała telewizję.

– Wiesz, jakie to uczucie – zaczął, ale przerwała mu.

– Czemu? – zapytała cicho.

„Ponieważ”, odpowiedział, „muszę zrobić pranie”.

– Wiem. Jesteś takim dzieckiem.

19

Był kochanym dzieckiem. Czuła się winna, że go nie rozumiała. Czuła się winna, że go nie rozumie. W ogóle go nie rozumiała. Czuła się winna. Jaka szkoda. Był dzieckiem, dzieckiem, dzieckiem. Cały czas płakał, jak dziecko. Ale był ciekawy świata. Chciał wiedzieć, co się dzieje. Chciał trzymać ją za rękę. Chciał być przez nią trzymany. On był głodny. Był czysty. Był suchy.

W ich domu było czysto. Stół był starannie nakryty, naczynia postawione, a zlew napełniony czystą wodą. Obok znajdowała się miska z czystą wodą. Wanna wyglądała na zupełnie nową. Dom był wystarczająco duży, aby pomieścić wszystkich. Nicki czuła, że ona i jej córka są najważniejszymi osobami

na świecie. Jej mąż i jej dziecko leżeli w domu, niczego nie zauważając. Wręcz przeciwnie, łazienka wyglądała na nieprzydatną, ponieważ cała woda musiała zostać usunięta, co najpierw zrobiła matka, potem córka, i umyli ręce w zlewie, po czym jeden po drugim usiedli na brudnej podłodze i wciąż trzymając ręce na ustach, musieli wyciągać brudną wodę z ich ciał.

Odwiedzający musiał co jakiś czas udawać się do szpitala, gdzie wykonywał badanie, badanie fizykalne, bo dziewczynka miała powiększoną wątrobę. Wielkości tysiąca winogron. Następnego dnia zostanie pobrana próbka krwi, a kilka dni później próbka moczu. Następnie USG – młodym kazano się zrelaksować i cieszyć obrazami. USG zostało przedstawione jako piękny

i delikatny taniec. Sonogram przedstawiał ciało tak, jakby to był wspaniały obraz Picassa. Sonogram był próbą połączenia piękna ludzkiej postaci z nieskończoną różnorodnością przyrody. Sonogram miał przybliżyć ciało do Boga. To była radosna wizja przyszłości. Po tego typu badaniu dziewczynka została wysłana do praktykujących, którzy ostrożnie oddzielali pozostały płyn z jej ciała w celu zastąpienia go galaretką.

Dziecko było piękne. Była uczciwa, ale nie brzydka. Jej skóra była gładka, a jej długie, jasne włosy opadały miękkimi falami na ramiona. Ubrana była jak na bal – w obcisłe białe lniane spodnie z kokardką. Delikatna biała bluzka z marszczonym dekoltem zdobiła jej okrągłe piersi. Na głowie miała prostą białą

20

chustkę. Było oczywiste, że w takim dziecku matka oceniła własne piękno. On miał rację. Dziecko było cudowne.

Rosło w żywym i ciekawym tempie, a ona widziała, jak zmieniało się z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Widziała, jak jego ciało wyrasta i przybiera postać smukłej sylwetki – tak pięknej, że musiała wstrzymywać oddech. Przed każdą wizytą mama odbywała specjalny spacer do łazienki, aby umyć szamponem każdą stopę swojej córki. Najpierw zebrała włosy na nogach córki i uformowała je w miękkie, małe loki. Potem uczesała włosy i zwinęła je w warkocze. Jednocześnie starała się trzymać córki zamknięte oczy podczas kąpieli. Była zdeterminowana, aby uczynić je jak największymi. Bardzo kochała swoją córkę i wierzyła, że jej pragnienie, aby była piękna, w końcu się opłaci.

Aż w końcu jej córka stała się kobietą, zmieniła się fizycznie i psychicznie, ale w żaden sposób nie przypominała swojej matki.

Pozostałe odcinki (5)