Perlage Stories. Marcin Kydryński
Dla podróżników pandemia to bardzo niewygodny czas. Niby ocierali się już nie raz o bardzo trudne warunki życia, szczególnie w Afryce, sami bywali zarażeni obcymi w Europie chorobami, ale jednak COVID to totalne zamknięcie. Odcięcie od świata, w którym podróż daje zawsze nowe emocje poznawania, smakowania, słuchania, patrzenia zaskakującymi kadrami.
Gościem Jarosława Kuźniara w cyklu #PerlageStories jest podróżnik, fotograf, dziennikarz muzyczny Marcin Kydryński. Jak przyznaje tęskno mu do świata, ale jednocześnie ma czas skupić się na Nowym Świecie, czyli internetowym radiu, które nawet dla tak doświadczonego żurnalisty jest czymś zaskakującym i stresującym.
- Podcasty
- Perlage Stories
- Perlage Stories. Marcin Kydryński
Gościem Jarosława Kuźniara w cyklu #PerlageStories jest podróżnik, fotograf, dziennikarz muzyczny Marcin Kydryński. Jak przyznaje tęskno mu do świata, ale jednocześnie ma czas skupić się na Nowym Świecie, czyli internetowym radiu, które nawet dla tak doświadczonego żurnalisty jest czymś zaskakującym i stresującym.
Transkrypcja
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Lubię ten moment, kiedy zapada cisza. Radio znosi ciszę dobrze czy źle?
M. KYDRYŃSKI: O nie, fatalnie. Zdarzyło mi się parę razy w życiu takich parę chwil kłopotliwej ciszy. Z anegdotą taką mianowicie – to był najlepszy moment, dlatego zostawiłem swoje wieczorne audycje, kiedyś miałem audycję około północy: że realizatorka zasnęła podczas mojego programu, co było najkrótszą recenzją mojej radiowej sztuki. I była to rzeczywiście kłopotliwa cisza, bo ja rozpaczliwie machałem rękami, chcąc ją obudzić, nie udało się. To było lata temu, nie pamiętam, jak z tego wybrnąłem, choć traumatyczna historia. Ale myślę, że po prostu powiedziałem słuchaczom, jaka jest sytuacja i wyszedłem obudzić realizatorkę. Wiesz, jak to moim dawnym radiu było, to kawał drogi. Teraz jest inaczej, realizator siedzi obok.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: To jest dla radiowca ciekawy czas? To jest dla człowieka mediów z twoim doświadczeniem ciekawy czas czy trudny czas?
M. KYDRYŃSKI: I jeden, i drugi. Jest oczywiście trudny, bo dla nas wszystkich to, co się zdarzyło, jest sytuacją, na którą nie byliśmy przygotowani. Wielu z nas, nie wyłączając mówiącego te słowa, nie bardzo się umie w tym odnaleźć. Przyszłość jest, jak mawiał Churchill, niepewna. Ale jednocześnie jest to ciekawy czas, bo się pojawiają nowe możliwości. Z jednej z nich skorzystałem, przechodząc do radia, które jest wyłącznie internetowe. I zaczynając coś od początku. Kto by pomyślał, że po pięćdziesiątce – o zgrozo- można zacząć coś naprawdę od zera? Tu trochę przesadzam pewnie, bo jednak ja wciąż robię to, co robiłem w poprzednich latach, tylko w innym miejscu, z pomocą innej technologii. Ale to wciąż jestem ja, to wciąż jest muzyka, którą wybierałem i wybieram w podobnym nastroju dla moich słuchaczy, którzy też w znacznym stopniu pozostali ci sami. Więc jest to nowe, jest to wyzwanie, ale z drugiej strony każdego dnia jest lęk: jak sobie poradzimy, jak długo to przetrwa i jaka jest przyszłość?
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Choć właśnie nawet ten świat, w którym masz patronów, którzy dzisiaj są twoimi słuchaczami, ale jednocześnie tymi, dzięki którym możesz robić, to co robisz… Czy dzisiaj dostrzegasz bardziej niż kiedykolwiek, że wierność ludzi, dla których pracujesz, jest silniejsza?
M. KYDRYŃSKI: Jest na pewno dla mnie ważniejsza, właśnie wspomniałeś o tych partnerach. Oczywiście dynamika zdarzeń z wiosny tego roku w mojej byłej rozgłośni spowodowała, że ludzie, dla których to rzeczywiście było jakoś ważne, w tej swojej wierności się utrwalili. Ale to, jacy oni są teraz, jak bardzo są nam życzliwi, jak są serdeczni, stało się jakoś w dwójnasób ważne. Bo – właśnie tak jak powiedziałeś – Radio Nowy Świat jest wspierane, jest tworzone, jest finansowane przez słuchaczy. I to jest oczywiście cudowne. My ich wszystkich niejako poznajemy, kontaktując się mailami. Ale z drugiej strony, pomyśl sobie, jakie to jest wyzwanie. Bo myślisz sobie- i słusznie – że każdy z nich uważa, że to jest jego radio i ono powinno być takie, jak on sobie życzy. Usatysfakcjonuj tutaj dziesiątki tysięcy ludzi. To jest ogromnie trudne i to jest wielkie wyzwanie. I powiem ci, że ja, który nigdy nie miałem tremy radiowej – każdą inną: sceniczną, dramatyczną zupełnie, ale radiowej nigdy – teraz mam tremę radiową. Przygotowuję się do audycji po kilka dni. Podczas kiedy bywało, że wychodząc do radia: O, 15:00 już niebawem, wezmę kilka płyt z półki, coś z tego ułożę, bo umiem, bo dam sobie radę na antenie. A teraz już tak nie jest.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Ale skąd jest ta nowa trema?
M. KYDRYŃSKI: Z powodu, o którym wspomniałem: że czuję, jak bardzo jestem oceniany. Zaczynając coś od nowa, robiąc coś do ludzi, którzy faktycznie… Każdy z nich ma imię, nazwisko, twarz, może do mnie napisać maila i powiedzieć mi: Ależ panie Marcinie, no przecież ja tutaj pana honoraria płacę, co pan mi opowiada za dyrdymały?! I to jest szalenie krępujące. Stąd pewnie ta trema. Poza tym też taka trema wynikająca z różnicy czysto logistycznej. Np. wspomniałem o tym, że siedzi z nami realizator, do czego nie byłem przyzwyczajony. Ba, ci realizatorzy się zmieniają, w związku z tym w połowie drugiej godziny do programu przychodzi kolejny realizator i z tym pierwszym ucina sobie pogawędkę, podczas kiedy ja usiłuję się skupić nad tym, co mam powiedzieć słuchaczom. Bardzo mi jest niezręcznie zwracać mu uwagę, ale czuję się, jakbym był w ogóle gdzieś w przedziale kolejowym, ale też nie takim, gdzie obowiązuje milczenie, tylko w takim z dawnych czasów, gdzie po prostu ktoś przychodzi i mówi: Piwo jasne. I do tego się trzeba przyzwyczaić.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: A lubisz ten nowy świat? I to nie ten Nowy Świat z nazwy nowego miejsca, tylko ten nowy świat, w którym - sam nawet powiedziałeś - z radia, które ze swoją legendą, ze swoją historią, ze swoimi ludźmi, ze swoim zapachem, atmosferą, wszystkim nagle to jest radio internetowe, które... Pytanie: czy ono jest w stanie nasiąknąć tym, za czym tęsknisz?
M. KYDRYŃSKI: Ja nie tęsknię już, naprawdę. I pytanie „Czy jest w stanie nasiąknąć?”, to nie jest pytanie na dzisiaj. Jakkolwiek my w znacznym stopniu wciąż tworzymy społeczność, którą tworzyliśmy w innym miejscu, to jednak przyszli nowi ludzie, jest to nowe miejsce. Ale o tym, czy stworzy się aura, czy stworzy się – mówiąc górnolotnie – legenda, tak jak poprzedniego mojego radia, o tym zadecyduje czas i za wcześnie jest, żeby o tym mówić. Mam wielką taką nadzieję, bo każdy z nas stara się teraz w dwójnasób i wierzę, że to wychodzi radiu na dobre. Ale pogadamy za 10 lat, obyśmy zdrowi byli. I cieszę się nadzieją, że właśnie ta nowa technologia spowoduje, że to radio przetrwa, a być może… Ja nie chcę tutaj wieszczyć ani nie daj Boże życzyć komuś czegoś złego, ale być może czasy radiofonii pływającej w eterze na falach kończą się powoli. Zwłaszcza takiej radiofonii, która podlega Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, więc zobaczymy. Być może to, co z konieczności musieliśmy wykonać, stanie się początkiem nomen omen nowego świata.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: To cię kręci?
M. KYDRYŃSKI: Pierwszy raz od dawna naprawdę tak. I powiem ci z pewnym zakłopotaniem, bo być może nie powinienem się do tego przyznawać, że ja np. dopiero parę tygodni temu zacząłem szperać po sieci w poszukiwaniu muzyki. Wcześniej byłem tak oldschoolowy, że właściwie wyłącznie odwiedzałem sklepy płytowe i to mi musiało wystarczyć. W Lizbonie, w Paryżu, bo to są takie centra muzyki, która jest mi najbliższa, czyli – umownie mówiąc – muzyki świata. Więc wchodziłem tam do tego sklepu, kupowałem płyty i na parę miesięcy to musiało starczyć. A teraz myślę sobie: Nie, ludzie mają zupełnie inne wymagania, to są ludzie, którzy słuchają nas w komputerze, w związku z tym mogą w każdej chwili się zorientować w tym komputerze, że przecież artysta, o którym ja mówię, ma już 700 nowych utworów, a ja o nich nie wspomniałem. Więc to mnie szalenie mobilizuje i kręci, jak powiedziałeś.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Bałem się, żeby ci nie przerwać, ale myślę sobie: To są rzeczywiście nowe czasy, kiedy Marcin Kydryński zaczyna szukać streamów, a nie płyt.
M. KYDRYŃSKI: Tak, tak jest. I jestem szalenie tym podekscytowany, a z drugiej strony nareszcie… Nie, źle powiedziane. Niestety, dotarło do mnie, że czas płyty się skończył. Jeśli ja już zaczynam szukać streamów i właściwie myślę sobie: A, to nie muszę mieć tej płyty, nie muszę, wybiorę sobie 3 utwory, które mi się najbardziej podobają, bo one są najbardziej siestowe. Więc jeśli ja już zaczynam myśleć w ten sposób, to jest naprawdę źle.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Bo jesteś blisko tego świata, w którym algorytm już nie będziesz ty dobierał, ale algorytm powie: Panie Marcinie, drugi, trzeci, czwarty utwór to są te.
M. KYDRYŃSKI: On mi już podpowiada rozmaite postacie. I jakkolwiek 8 na 10 ja ostatecznie odrzucam, to te dwie mnie zachwycają, zdumiewają. I właściwie nie bardzo wiem, komu dziękować.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Jakiejś sztucznej inteligencji.
M. KYDRYŃSKI: Właśnie.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Może właściwie sobie samemu, skoro wyszukałeś wcześniej.
M. KYDRYŃSKI: Był taki sklep lata temu w Warszawie płytowy: sklep na Freta Helikon. Ja tam miałem takiego dobrego znajomego Tadeusza. I przychodziłem raz na jakiś czas i on mi podpowiadał, mówił: Słuchaj, tutaj jest taki artysta, którego nie wiem, czy słuchałeś, znam mniej więcej twój gust, to by ci się mogło spodobać. Był takim przewodnikiem, tak trochę mnie jakby prowadził za rękę. A teraz kto mnie prowadzi rękę? Naprawdę algorytm. I to jest niepokojące.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Kiedy byłeś ostatnio w podróży? Takiej podróży podróży, która jest ci najbliższa, którą lubisz i która rzeczywiście nie jest wakacjami?
M. KYDRYŃSKI: W styczniu. Byłem w styczniu w Etiopii, bo przygotowuję… Tak się zastanowiłem nad tym czasownikiem, bo tak naprawdę nie wiem, kiedy tam wrócę, nie wiem, kiedy to się ostatecznie skończy. Projekt jest przewidziany na rok 2024, więc jeszcze mam trochę czasu. Ale przygotowuję książkę etiopską, bardzo osobistą, bardzo dziwną. Bo to jest kraj, który odwiedzam od blisko 30 lat i z początku była to miłość bardzo trudna, aż potem dojrzała. I jakiś czas temu, parę lat temu, znalazłszy się ponownie w Etiopii, pomyślałem sobie, że tak, to jest moje miejsce, to jest miejsce, które fascynuje mnie najbardziej. W ostatnim roku pojechałem tam parę razy i potem wróciłem w styczniu na święta Bożego Narodzenia, bo one są przesunięte wobec naszych. I to była moja ostatnia podróż. Fotografowałem bardzo intensywnie, z sukcesem, ale nikomu tych zdjęć nie pokazałem na razie, bo one są przewidziane do tej publikacji za parę lat, co też jakoś odpowiada… To jest ta twoja anegdota, o której mówisz często: o Ewie Ewart spotkanej w studiu, która mówi: Ja mam projekt za 2 lata. Więc ja mam projekt za 4. I o ile się nie bałem o jego losy jeszcze jakiś czas temu, to teraz naprawdę nie wiem, kiedy wrócę do Afryki.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Czy to jest rodzaj tęsknoty czy strachu o to albo tych, których tam dziś nie możesz spotkać?
M. KYDRYŃSKI: O tęsknocie trudno mówić w dniach, w których rozmawiamy. Bo nie wiem, kiedy państwo będą to oglądać, ale my rozmawiamy w połowie sierpnia absolutnie bajecznego. I ja przyjechałem do ciebie z mojej farmy, gdzie siadam pod dębem, który 16 lat temu sam posadziłem i on już dzisiaj jest takich rozmiarów, że z moimi najbliższymi mogę tam siąść przy długim stole i biesiadować w cieniu. Jest to coś tak pięknego i daje mi tyle szczęścia, że ja nie mówię już sobie, że życie jest gdzie indziej, tylko jestem całkowicie spełniony. Ale przyjdzie pierwsza słota i rzecz jasna, że zatęsknię za Afryką, za Etiopią i też za takim poczuciem, że ja coś powinienem robić. Radio jest dla mnie szalenie ważne i festiwale, koncerty, trasy, płyty. Natomiast druga część mnie to jest ten wędrowiec z aparatem opowiadający jakieś historie. Kiedy dzisiaj nie wiem, kiedy będę mógł wrócić do tego świata, to się niepokoję i martwię, krótko mówiąc.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: O ten świat też? Bo dzisiaj popatrzymy sobie nawet na Europę, która zwykle w tym zestawieniu z Afryką była tą częścią świata, która jakoś sobie tam radzi. A jak już przechodzą kryzysy, to w miarę szybko, bo przecież jest - umownie - bardziej cywilizowana. Dzisiaj Afryka, która ze swoimi problemami do tej pory radziła sobie różnie, nagle spotyka się z czymś, przy czym jest więcej znaków zapytania, niż odpowiedzi.
M. KYDRYŃSKI: Ja w tej Etiopii byłem w styczniu na świętach, jako się rzekło, w Lalibeli, gdzie co roku przyjeżdża na jeden dzień – na kilka, ale ten jeden szczególny dzień świętowania – 1,5 miliona ludzi, którzy muszą się zmieścić mniej więcej na powierzchni warszawskiej Starówki. I pomyślałem sobie parę tygodni temu, że nie ma specjalnie metody na to, żeby ich powstrzymać. Ponieważ są to ludzie z wiosek, z gór, którzy wędrują, na bosaka bardzo często, tygodniami. Oni przyjdą ponownie w tym milionie ludzi stłoczeni tak, że ciężko tak naprawdę ruszyć małym palcem u ręki. Więc jak tutaj się nie lękać o przyszłość? Zwłaszcza, że wiemy świetnie, iż w Afryce do niedawna jeszcze – zwłaszcza w Afryce Subsaharyjskiej, Centralnej – było tak bardzo mało odnotowanych zachorowań, ponieważ nikt tam absolutnie nikogo nie bada. I oczywiście wszyscy mówią: Nie no, w tym RPA no to jak może być tak wiele zakażeń? Może, ponieważ tam służba zdrowia jest na poziomie europejskim czy amerykańskim i oni po prostu wiedzą, jak jest. A w pozostałych regionach… No ja tutaj nie odkrywam Afryki mówiąc, że sytuacja tego kontynentu w kontekście epidemii może nas jeszcze bardzo boleśnie zaskoczyć, to jest jedna rzecz. Ale – z drugiej strony – gdzieś z tyłu głowy mam taką nadzieję, że ogromne połacie tego kontynentu wciąż są – wybacz to sformułowanie – jakoś nieprzenikalne i dziewicze. Innymi słowy, że ten wirus wraz z turystami, chińskimi robotnikami, których tam nie brakuje, do jednak wciąż ogromnej ilości miejsc po prostu nie ma jak dotrzeć, po prostu nikt nie przyjeżdża. Więc w tym sensie wierzę, że jak w Europie nie ma szansy na taką enklawę zdrowia, tak tam jak najbardziej. Przypominają mi się historie, zresztą też etiopskie… Nie wiem, czy to nie jest jakoś profetyczne z mojego pierwszego pobytu, kiedy spotkałem w Szaszemene, takim świętym miejscu rastamanów, faceta, który mówił mi: Zobaczysz, świat pewnego dnia się skończy i jedyne miejsce, do którego będzie ludzkość pielgrzymować po ocalenie, to będzie Wielki Rów Afrykański. Może.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Tak myślę sobie, czytając różne wiadomości… Chciałem powiedzieć "doniesienia", ale "doniesienia" brzmią zbyt płasko i płytko. Ale w Somalii np., gdzie władza mówi: Właściwie to wirus nam pomaga, bo terroryści, którzy do tej pory wygrywali z nami, przestraszyli się go, więc się pochowali, więc tak naprawdę zaczynamy odzyskiwać tereny, na których do tej pory nas nie było. Szaleństwa, ale takich paradoksów jest teraz sporo.
M. KYDRYŃSKI: Tak, tak. Pamiętam z pierwszych dni epidemii taką notatkę z Syrii, w każdym razie z Bliskiego Wschodu. Jakiś imam wydał polecenie, które brzmiało zupełnie absurdalnie, mianowicie że „naszym bojownikom odradza się podróżowanie do krajów europejskich”. Więc oby tak zostało.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Ta niemożliwość ucieczki do świata, do którego zwykle, kiedy tylko chciałeś, mogłeś się spakować i pojechać, uwiera cię?
M. KYDRYŃSKI: Każde ograniczenie wolności uwiera. A tutaj jest tak naprawdę najbardziej bolesna nieznajomość przyszłości. Nikt z nas nie jest w stanie zaplanować sobie życia. To jest taka nieznośna lekkość bytu, prawda? Że istnieje tylko dzisiaj, bo jutro jest całkowicie niepewne. I to nie wiem jak ciebie, ale mnie naprawdę przeraża. Nie kiedy jestem na farmie i patrzę na moje jelonki, ale kiedy stamtąd wyjeżdżam już do najbliższego miasteczka i ludzie chodzą w tych maskach, to myślę sobie: Do licha, co to będzie? I być może przyjdzie mi zostać na tej farmie. I tam, ponieważ jest ogromna ziemia, to to jest ta moja enklawa wolności i pokoju.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Czy osoba, która tyle czasu spędziła w Afryce, gdzie do każdej właściwie najgorszej choroby świata jest tak blisko, patrzy na to, co się dzieje dzisiaj, jak świat odmienia przez wszystkie przypadki „powikłania”, „COVID” itd.? Czujesz się trochę lepiej poinformowany? Trochę lepiej przygotowany na zarazę?
M. KYDRYŃSKI: Nie wiem, czy rozumiem pytanie, szczerze mówiąc. Nie, mam świadomość, że wszyscy błądzimy we mgle i nikt, nawet Bill Gates nie jest w stanie nam powiedzieć, jak będzie. Więc ja oczywiście jestem przygotowany o tyle, o ile wszyscy jesteśmy przygotowani. Staram się bardzo poważnie traktować wszystkie restrykcje, bo uważam je za pewną umowę społeczną. I kiedy w mojej wiosce wchodzę do sklepu i widzę paru rozchełstanych dżentelmenów, którzy wchodzą tam bez masek, to czuję się, że oni po prostu te umowy zrywają i są zagrożeniem. Natomiast nie, nie czuję się lepiej przygotowany. Nawet powiedziałbym więcej: że mając świadomość doświadczenia nawet, niestety, tych potwornych afrykańskich chorób, wyobrażam sobie, co mogłoby się zdarzyć, gdyby np. ten wirus zmutował do takiej formy, w której miałby np. wyższą śmiertelność, jak Ebola. Więc groza, groza. Nie wiem, czy powinniśmy o tym mówić, bo jest taki piękny dzień. Może powinniśmy jakoś ku pokrzepieniu serc coś powiedzieć.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: A jaka historia dzisiaj w twojej duszy siedzi albo w twoim sercu gra? Zobacz, ile osób próbuje wykasować z pamięci rok 2020. Wiele osób mówi: Ja uznaję, że go nie ma, mimo że jesteśmy w połowie.
M. KYDRYŃSKI: To jest referent dosyć popularny, faktycznie.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: W tym sensie myślę sobie: Czy mamy prawo myśleć bardziej pozytywnie? Ale spróbujmy. "Dal" afrykańska, to jest powrót do historii, które w tej Afryce drzemią u człowieka, który - wydawało mi się - już prawie każdą afrykańską historię jakoś złapał w słowa.
M. KYDRYŃSKI: Wspomniałeś, za co jestem ci bardzo wdzięczny, o książce „Dal”. Szalenie dla mnie ważnej, bo pracowałem nad nią 4 lata i chyba dosyć niefortunnie wydałem ją w maju, wciąż mając nadzieję, że być może ludzie zamknięci w domach albo siedząc pod owymi dębami na wakacjach, będą mogli do niej sięgnąć. Ale ja z kolei nie miałem żadnej szansy, żeby ruszyć w trasę i porozmawiać z czytelnikami, a to jest książka dosyć osobliwa. Mówisz, że już doświadczyłem w Afryce wszystkiego i widziałem każdy zakątek. Po pierwsze, tak nie jest oczywiście. A po drugie, książka „Dal” jest niejako prequelem do historii z książki „Biel”, która to krzyczała cały czas: Ja! Ja! Ja! I była – krótko mówiąc – streszczeniem moich refleksji, bardziej nawet niż przygód, po 25 latach wędrowania po tym kontynencie. Ale zdałem sobie sprawę, że to jest przecież naprawdę ułamek afrykańskiej historii. W związku z tym w oparciu o stare fotografie, a mówiąc precyzyjnie: stare pocztówki, innymi słowy listy, które były wysyłane z Afryki w czasach kolonii do starych krajów… W oparciu o te fotografie, o postacie sportretowane na tych pocztówkach, o autorów tych tekstów, o adresatów, wreszcie o fotografów starałem się zbudować historię może trochę nostalgiczną nawet, jeśli w ogóle można jakąkolwiek nostalgię żywić do czasów kolonii. Ale też o tym jest ta książka, że nie ma sytuacji czarno-białej, że powinniśmy się dwa razy zastanowić, zanim jakikolwiek wydamy wyrok na epokę chociażby. Trzeba się jej po prostu uważnie przyjrzeć, wiedzieć o niej jak najwięcej. Tak naprawdę są to szalenie intymne historie o ludziach, którzy gdzieś kiedyś byli i upominają się o to swoje istnienie. I patrzą na nas tych fotografii. I mnie to szalenie przejmuje, mnie to wzrusza, czuję się nawet w jakimś stopniu zobowiązany, czuję, że to jest moja misja, żeby ich ocalić. Bo częstokroć są to fotografie, które gdzieś gniły na strychach i w momencie, w którym ja bym się po nie nie schylił, prawdopodobnie rozpadłyby się ostatecznie. A wraz z nimi historie życia ludzi, którzy minęli.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Pamiętam, kiedy opowiadasz o fotografiach i kiedy tak ładnie się cofamy w dal, taką kobietę, która w hotelu Peace, przy okazji nazywającym się w ten sposób, właśnie w Somalii, sprzedawała je m.in. z różnymi gadżetami. I to właściwie, patrząc nawet po sieci, były jedyne dowody tego, jak w Mogadiszu kiedyś było przepięknie. Jak ta wieża, w której dzisiaj żyją najbardziej pokrzywieni Somalijczycy, najbardziej pijani, najbardziej odurzeni Somalijczycy, jak to kiedyś pięknie wyglądało. I ci młodzi, którzy dzisiaj chwalą się swoim portem, który wygląda tak jak wygląda, na tych pocztówkach to wyglądało jak wyrwane z bajki zupełnie.
M. KYDRYŃSKI: Tak, natomiast to, co mnie najbardziej zawsze w tych pocztówkach starych fascynowało, to jednak twarze, oczy, pojedyncze istnienia. Bo oczywiście historia Mogadiszu jest tutaj wyjątkowo drastyczna i jakoś symptomatyczna, że potrafimy tak bajeczną architekturę zniszczyć w mgnieniu oka. Natomiast generalnie architektura trwa znacznie dłużej i zarys portu w Mogadiszu pewnie ma historię dłuższą niż pojedyncze ludzkie istnienie. Ja nad tą pojedynczością się pochylam z szczególną uwagą i czułością właśnie. Mam naprawdę czułość, a nawet miłość dla tych postaci. I myślę sobie, że dopóki ostatni egzemplarz książki „Dal” się gdzieś nie zawieruszy, to oni będą trwać z tego nieistnienia przeze mnie jakoś wyrwani, ocaleni. Oczywiście jest mnóstwo też wątpliwości, kogo ocalić, a kogo w tym moim klaserze… Ja mam przecież tę kolekcję fotografii gigantyczną, a ocaliłem zdjęć może ze 200 niespełna. Więc też musiałem podejmować takie dramatyczne częstokroć decyzje, że chłopiec sprzedawca jaśminu gdzieś z Tunezji, że on nie zostanie już w pamięci czytelników, nie spotkają się jego oczy z oczami ludzi, którzy sięgną po tę książkę. To były trudne decyzje.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Ten moment, w którym pisarz kończy, oddaje i czeka na recenzję, ale czeka też na spotkanie, które nie przychodzi...
M. KYDRYŃSKI: Właśnie.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Czy to będzie można nadrobić?
M. KYDRYŃSKI: Wierzę, że tak. M.in. dlatego, że książka „Dal”… To jest jej wielką wadą, ale zarazem cieszę się nadzieją, że także zaletą. Nie jest to książka o dzisiejszych czasach. Innymi słowy: udało mi się w sposób absolutny oddzielić od doraźności. To jest coś, o czym zawsze marzył Ryszard Kapuściński, pisząc książki: Wyzwólmy się od doraźności, żeby one miały szansę trwania, opowiadanie jakichś historii powszechnych, ponadczasowych. I wierzę, że ta książka taka jest, że ona w żadnym stopniu nie będzie umniejszona przez upływ czasu, więc czy ja się spotkam z czytelnikami za miesiąc, dwa, pół roku czy rok, to nie jest aż tak ważne. Chciałbym bardzo teraz, bo to jest wciąż temat dla mnie świeży. Ale – z drugiej strony – mam świadomość, że to jest też pomysł i temat, który jest we mnie tak naprawdę od dzieciństwa. Taka nie „rozpacz”, bo to by było za mocne słowo, ale taki namysł może nad przemijaniem. I kiedy sięgam do cytatu Cierana, że „wszystko jest pojedyncze i znika na zawsze”- cytuję niedokładnie, to myślę sobie, że ten cytat przecież znam od wielu lat – czy jakieś fragmenty z Iwaszkiewicza czy Miłosza, którzy wszyscy swoim pisarstwem próbowali za wszelką cenę ocalić to, co pojedyncze, wydaje się, że to jest niezwykłej wagi. I nijak czas tego trudu… – chciałem powiedzieć „naszego”, ale też się nie ustawiam, rzecz jasna, w tym towarzystwie – nie nadweręży.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Wiemy o Etiopii i wiemy, że projekt na za kolejne 4 lata jest w przygotowaniu. To jest taki czas, kiedy masz szansę skończyć jedną rzecz, opowiedzieć ją, wyjść z niej i przygotować się na następną? Nie jesteś tym, który stworzy książkę rok do roku?
M. KYDRYŃSKI: Nie, nie. W ogóle – zaczynając od twojego życzliwego tutaj słowa prawdopodobnie nieostrożnie użytego w moim kontekście – ja się pisarzem nie czuję. Też niejako na wyrost przywołałem tutaj nazwiska postaci tak dla mnie ważnych. Nie, ja oczywiście nie zarabiam na życie pisarstwem, nie jest to mój fach. Ale czasami po prostu muszę. To mi przychodzi z wielką trudnością. Jedyna definicja pisarza, która do mnie pasuje, jest autorstwa Tomasza Manna i brzmi ona, że pisarz to jest taki człowiek, któremu pisanie przychodzi znacznie trudniej niż wszystkim innym. Więc mnie ono przychodzi z wielką trudnością i muszę naprawdę poczuć misję i taką palącą potrzebę podzielenia się jakąś historią z czytelnikami. Tak że książka „Biel” jest to rok 2016, „Dal” – 2020, a książka etiopska będzie 2024, więc mam przynajmniej taką świadomość, że nie zarzucam czytelnika w tym nadmiarze, w tym wielosłowie naszych czasów swoimi książkami, bo to by było bezczelne.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Słyszałem, podróżując ostatnio króciutko po Afryce, historie, że ludzie w tej zachodniej Europie - w której sobie właśnie w środku sierpnia siedzimy i rozmawiamy - nie są gotowi na przyjęcie więcej niż jednej wojny. Oni potrafią zrozumieć, że jakiś kryzys czy był w Syrii, że coś się może dziać gdzieś w Afryce. A ci twoi czytelnicy, którzy łapią od ciebie historie, dlaczego są na nich skupieni? Dlaczego chcą tego słuchać? Jak myślisz?
M. KYDRYŃSKI: Ja piszę dla ludzi, którzy mnie słuchają w radiu. I sądzę, że przez tych 30 parę lat udało nam się nawiązać pewną więź i taką życzliwość wzajemną, która powoduje, że ci ludzie są jakoś mnie ciekawi. Ciekawi moich historii, przygód, może bardziej refleksji, tego, co mam do powiedzenia. Siłą rzeczy ja nie mogę i nie bardzo chcę opowiadać o tym na antenie. I jakkolwiek jestem radiowcem, to wciąż wydaje mi się, że znacznie precyzyjniej formułuję myśli, kiedy mogę się nad nimi długo zastanowić. Jest to po prostu forma rozmowy z moimi słuchaczami, z pewną społecznością, którą udało nam się stworzyć przez te lata. I to nie jest oczywiście tłum dziki, ale wierzę, że ci ludzie, znając mnie już naprawdę od… Przecież ja miałem 20 lat, jak się poznałem z wieloma z nich. Dzisiaj mam 52. Więc po prostu mają ochotę na takie spotkanie. A ponieważ w tych książkach – jakkolwiek mówię często też o sobie, za co przepraszam – to dotykam bardzo wielu wątków. Jest tam bardzo dużo o literaturze, o szeroko pojętej kulturze, są eseje nawet – o zgrozo – o malarstwie, w ostatniej książce jest sporo muzyce. Więc cieszę się nadzieją, że ludzie lubią chodzić tymi ścieżkami, każdego dnia wybiorą inną, i że to jest coś na kształt przewodnictwa. Że właśnie w czasach takiego nadmiaru informacji zewsząd oni sobie myślą: A, sięgnę po książkę „Dal”, która zawiera w sobie tysiąc innych książek, które już ktoś za mnie przeczytał (i byłem to ja) i być może znajdę tam dla siebie wskazówki, czym powinienem się jeszcze zainteresować, co powinienem przeczytać, dokąd powinienem pojechać, na co się powinienem uwrażliwić. Myślę, że to tak działa.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: A da się nie być wrażliwym, pojechać do Afryki i ją zrozumieć?
M. KYDRYŃSKI: Kwestia wrażliwości jest delikatna. Ja uważam się za człowieka wrażliwego, ale myślę sobie też, że mam w sobie dużo… nie szorstkości, ale że moja skóra jest gruba, że mam dużo odporności. I to ona jest konieczna: mieć odporność na koszmar, na tragedię, na nędzę, na rozpacz. Część tej odporności muszę w sobie – trochę, jak taką szczepionkę – cały czas chować, bo inaczej wpadłbym w obłęd. To ty, który byłeś w Somalii, wiesz świetnie, jak wyglądają… Somalia jest w moim pojęciu jednym z najpotworniejszych miejsc na ziemi i w Afryce tym samym też. Wiesz, jak wyglądają tam ludzkie życia, więc nie można pojechać tam, będąc nadwrażliwym. A z drugiej strony, trochę wrażliwości jest niezbędne, żeby potem przekazywać te historie z empatią.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Za chwilę do Somalii wrócę, ale myślę o tym: pytałem cię o tę wrażliwość i zabieranie jej do plecaka trochę przewrotnie. Dlatego że spotkałem się ostatnio z sytuacją: kiedy byliśmy w wiosce ludu Saab i kobiety, które pokazywały, jak żyją, co robią, jak wygląda ich codzienność, zamiast zachwycić tych Polaków, którzy na to patrzyli, przeraziły. I oni rozglądali się i szukali jakiegokolwiek sposobu na to, żeby pomóc, kiedy kobiety w ogóle nie oczekiwały pomocy. One chciały tylko opowiedzieć swoją historię. To jest czasem taka jakby podświadomie wymuszana ochota: Dam pieniądze albo dam zeszyt dziecku, albo dam mu kredki. On tego nie chce, bo on nawet nie wie, co z tym zrobić.
M. KYDRYŃSKI: Tak, ale są też sytuacje, w których ewidentnie mamy do czynienia z koszmarem. I jeśli znajdzie się ktoś z naszych słuchaczy w takim obozie uchodźców jak Kakuma – jeszcze do niedawna jednym z największych na świecie, jeśli nie największym – to tam nie ma miejsca na brak współczucia. Naprawdę ono jest absolutnie niezbędne i człowiek rzeczywiście wpada w jakiś obłęd i histerię, zastanawiając się właśnie, co on może zrobić, skoro widzi przed sobą setki tysięcy, jeśli nie milion ludzi, którzy tej pomocy potrzebują. Wtedy ludzie tacy jak ty czy – zachowując wszelkie proporcje – tacy jak ja, wychodzą z tego miejsca z taką misją, że po prostu wszystko, co możemy zrobić, to opowiedzieć te ich historie.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Choć - i tu wracam do Mogadiszu - to było zaskakujące i dla widzów, i dla mnie samego, że w mieście, które jest jednym z najgorszych na świecie, ale w Afryce szczególnie, pojawiają się młodzi Somalijczycy, którzy zdecydowali się wrócić z Europy, ze Szwecji, z Holandii, którzy tam urodzeni i tam wykształceni wracają teraz do siebie, bo czują, że to jest... w ogóle ten moment, który trochę przypomina taką Polskę lat 90., że oni jak założą własną kawiarnię albo otworzą własną cukiernię, wykształcą w pieczeniu ciasta kilkanaście dziewczyn z okolicy, to oni tak naprawdę będą budowali coś zupełnie innego.
M. KYDRYŃSKI: Trzymajmy za to kciuki. Aczkolwiek Somalia rządzi się kompletnie innymi prawami.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Oj tak, aż głupio powiedzieć, że rządzi się jakimikolwiek prawami.
M. KYDRYŃSKI: Ja zawsze miałem takie podejrzenie, że rządzi się prawami, którymi myśmy żyli w czasach sarmackich. Te zajazdy, te rody, to wyrzynanie się dla czystej przyjemności wyrzynania tylko dlatego, że ktoś jest z innej rodziny. Więc to jest coś, co oni mają bardzo głęboko we krwi, czego się nie wstydzą, co dla wielu z nich jest powodem do dumy. I wydaje się, że odejście od tego typu myślenia może im zająć pokolenia całe. I pytanie: czy oni w ogóle mają na to ochotę? I cały ten pomysł, żeby akurat do Somalii przywozić demokrację parlamentarną, jakiekolwiek europejskie rozwiązania, wydaje się zupełnie absurdalny, ponieważ oni tego nie chcą, nie potrzebują. I pytanie: czy ludzie, o których wspominasz, że oni przyjeżdżają… Nie wiem, jest spora społeczność somalijska w Kanadzie, dajmy na to, i przyjeżdża ktoś z Kanady, zakłada kanadyjską knajpkę z syropem klonowym. Dla kogo? Więc zobaczymy, będę się z uwagą przyglądał tej historii, temu miejscu, bo jest to jedno z najbardziej fascynujących miejsc na świecie.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: A jednocześnie bardzo młode, bo jak patrzę sobie nawet po instagramowych kontach osób, które poznałem tam na miejscu, to to są osoby, które jak widzę ich zdjęcia, ich treści, krótkie filmy, to one czasami pokazują... Może to jest takie życie, do którego tęsknią, ale mają je w jakiejś namiastce właśnie tej kawiarni w Mogadiszu. Bardzo podobne do tego, co się dzieje gdzieś w Europie.
M. KYDRYŃSKI: I w tym upatruję szansę, że są ludzie młodzi, którzy jakoś aspirują poprzez nowoczesne technologie do włączenia się w życie całego świata. I wiedzą, że nie da się tego zrobić, kultywując tradycje somalijskie wzajemnego wyrzynania się dla frajdy. Więc w tym upatruję szansę dla tego miejsca, rzeczywiście, że są to ludzie młodzi, którzy powiedzą sobie: Wy, starzy, starszyzna klanowa, mieliście już swój czas, mieliście swoje kałasznikowy, ale my teraz chcemy po prostu na Instagramie pokazywać, jakie mamy piękne plaże. Zobaczymy.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Choć brzmi to szalenie w odniesieniu do tego kraju, dosłownie. Na koniec: masz jakiś jeden klucz, jedną mapę, jedną wskazówkę do tego, żeby każdy, kto chciałby ruszyć do Afryki, mógł być przygotowany na to, co tam zobaczy?
M. KYDRYŃSKI: Zależy, dokąd pojedzie. Bo my mówimy „Afryka”, a Afryka to jest świat cały, kosmos, to jest bezgraniczna przestrzeń tysięcy tradycji, kultur, języków, historii, klimatów. Więc jeśli ktoś się wybierze do Mogadiszu, musi być inaczej przygotowany od człowieka, który wybierze się – dajmy na to – do Botswany czy do Namibii, prawda? Ale wydaje mi się, a nawet jestem pewien, że podstawową naszą powinnością jest bycie otwartym po prostu – wybacz pewien truizm – bycie otwartym, chęć poznania drugiego człowieka, takie łaknienie dialogu. Może niekoniecznie w rozumieniu Levinasa, dla którego spotkanie z Duńczykiem było wręcz doświadczeniem religijnym, takim boskim objawieniem. Ale taka autentyczna ciekawość. To jest chyba podstawa. Wiesz, tak mnie zapytałeś, ja się błąkałem, szukałem różnych słów, ale wydaje mi się, że słowo „ciekawość”, taka autentyczna ciekawość i czułość – to wystarczy. Jeśli będziemy mieli te dwie wartości w moim pojęciu, to wyniesiemy z tej podróży bardzo wiele.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Jak się zachować, żeby nikogo - wiem, że to zależy od kraju, od plemienia - ale żeby nikogo nie obrazić?
M. KYDRYŃSKI: Zawsze dobrze jest sporo przeczytać o miejscu, do którego jedziemy, żeby wiedzieć, co jest tam uznawane za plugawe. Ale – generalnie – chyba jeśli jesteśmy kulturalni, to staramy się na co dzień nie tylko w Kongu, ale gdziekolwiek zachowywać te nasze wystające czułki, tę uważność na drugiego człowieka, żeby najzwyczajniej w świecie nie sprawić mu przykrości. Jest tyle przykrości na świecie, że powinniśmy się starać ich nie multiplikować naszym zachowaniem.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Gdzie dostałeś najmocniej w kość w Afryce?
M. KYDRYŃSKI: No najgorszy koszmar to były dwie malarie, a zwłaszcza jedna – ta z tyfusem, na którą zapadłem w samym środku dżungli kameruńskiej. I ponieważ mam instynkt przetrwania, to udało mi się autentycznie cudem przedostać przez rzekę do Konga, do najbliższego miasteczka, które nazwało się Ouesso. I tam, w takim szpitalu jak z „Przeminęło z wiatrem”, przeleżałem kilka dni, a potem kilkanaście kolejnych w Brazzaville. I to było, zwłaszcza tych pierwszych parę dni takiego chwiania się na krawędzi istnienia i nieistnienia, to było doświadczenie tak naprawdę życiowe, które mnie całkowicie odmieniło. I teraz dosyć trudno jest mnie złamać, przerazić. I chociaż zaczęliśmy te nasze rozmowy od mówienia o lęku, że nie wiemy, co będzie w przyszłości, tak naprawdę ten lęk, który poznałem wówczas, świadomość, że za moment zakopią mnie tutaj w tym obejściu za płotem i nikt się nigdy nie dowie, co się w ogóle ze mną stało, z tym lękiem trudno porównać lęk jakikolwiek inny. Tak że to był najtrudniejszy moment. No i oczywiście słynny jakoś – bo już przez lata o tym mówię i ja, i Marcin Meller – ten nasz wypadek autobusowy w 1994 roku w Kenii, kiedy zginęło tak wiele osób, a myśmy – jakkolwiek bardzo poharatani – wyszli z tego cało. No to są takie – zachowując też wszelkie proporcje – doświadczenia trochę wojenne. Jeśli z tego wyjdziesz, to jesteś kimś innym.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: A z tych historii co ci pozwoliło wyjść?
M. KYDRYŃSKI: Czas na pewno. Bo pamiętam bardzo dobrze, że na tę drogę, na której przeżyliśmy wypadek, ja przez lata nie byłem w stanie wrócić. Ale potem też się nauczyłem tego, że kiedy tak bardzo zachorowałem w tym Kongu, Kamerunie i Kongu, i tym samym musiałem przerwać pewną wyprawę, to postanowiłem wrócić tam jak najprędzej dokładnie w to samo miejsce, żeby właśnie oddemonizować. Żeby spowodować, że te demony, które w moim pojęciu zawładnęły tym miejscem, da się je rozproszyć, da się oswoić. Więc to też jest metoda. I jest to czasami nieuchronnie walka ze sobą. Trzeba być silnym, żeby zrobić coś takiego. Tak jak potrzebowałem lat, żeby wrócić na tę drogę do Voi, tak zmusiłem się natychmiast do powrotu w miejsce, w którym mało nie straciłem życia pół roku wcześniej, żeby je oswoić.
REDAKTOR J. KUŹNIAR: Dziękuję.
M. KYDRYŃSKI: Moja przyjemność.
Prowadzący
Jarosław Kuźniar – dziennikarz, host, szkoleniowiec public speaking. Uczy liderów storytellingu, budowania historii, dbania o narrację ludzi i marek.W jego 30-letnim doświadczeniu dużą rolę odegrała praca w mediach: prasa, radio, telewizja i digital, m.in. Trójka, Radio ZET, TVN24, TVN, Onet. Obecnie mentor Voice House Academy, CEO Kuźniar Media i redaktor naczelny Voice House. Autor „The Host”, podręcznika skutecznego mówienia do ludzi.