Monolog IV: Dobro
Czy sztuczna inteligencja jest w stanie stworzyć utwór literacki na wzór tekstów noblistki? By się przekonać, „nakarmiliśmy” sieci neuronowe powieściami Olgi Tokarczuk.
Po nauce tych tekstów AI wygenerowała własne teksty – oto pierwszy z nich: „Dobro”
- Podcasty
- Nie taka sztuczna inteligencja
- Monolog IV: Dobro
Po nauce tych tekstów AI wygenerowała własne teksty – oto pierwszy z nich: „Dobro”
Transkrypcja
Fragment powieściwygenerowanejprzez sztuczną inteligencję. Teksty do uczenia sieci neuronowej: „Bieguni”, „Prowadź swój pług przez kości umarłych”, „Prawiek i inne czasy”, „Dom dzienny, dom nocny”, „Księgi Jakubowe”, „Gra na wielu bębenkach”, „Opowiadania bizarne”, „Ostatnie historie”, „Podróż ludzi Księgi”Olgi Tukarczuk.
Dobra natura człowieka jest nieprzeniknioną tarczą; jeśli chcesz mocno uderzyć człowieka, zostanie uderzony i poczuje cios.
Po pogrzebie ojciec odwiedził mnie w mojej kwaterze w Rohatynie i z jego miny wywnioskowałem, że zaczyna już dochodzić do zdrowia, chociaż twarz miał nadal bladą. Zawołał moją matkę do siebie i położył dłoń na jej głowie. Moja mama też była biała i zamilkła, odwracając się od męża. Patrzyli na siebie przez długi czas, a raczej tylko przyćmiony blask świec i migotliwe światło świec sprawiło, że ten długi moment był rozpoznawalny. Abraham Łabęcki ostatecznie przerwał ciszę:
– Widzieliście pochwałę – powiedział Łabęcki, jakby recytował wersety. Zakończył szczerym życzeniem, żebyśmy mogli się teraz dogadać. Jego słowa były jak muchy brzęczące w słoiku. Nie sądzę, żeby zrozumiał, co się dzisiaj tutaj stało. Dlatego myślę, że nie chciał, żebyśmy cokolwiek wiedzieli. Nic po nim nie zostało. A może pozbył się wszystkiego, co po nim zostało? Nie sądzę, żeby chciał nam przeszkadzać; kazał nam zachować to w tajemnicy. Powiedział, że taka jest wola Boga. I wszyscy myśleli, że to prawda. Ale teraz dowiadujemy się, że od tego czasu zapanowała ogromna pustka, zjednoczeni jesteśmy jak chleb. Zaciśnięta pięść odrzucona. Tak się czułem.
Następnego dnia napisałem list do Buchbindera. Powiedziałem jej, że wyjeżdżam, ale nie wrócę do Lwowa, dopóki nie skończę pracy. Powiedziałem to i miałem to na myśli. Żałowałem nawet, że się poznaliśmy, bo gdybyśmy się nie spotkali, nigdy nie mieszkałbym tutaj w Rohatynie, nigdy bym nie wstawał o świcie i nie podróżował tymi niekończącymi się powozami, a tego bukietu nigdy bym nie dał córce tego księdza. Ale spotkaliśmy się, staliśmy w drzwiach jej domu i wymieniliśmy słowa. Btwazczania, jak ją nazwałem, często niepotrzebnie się o mnie martwiła i nie wiedziałem, że istotą naszego spotkania było to, że nic nie mówiliśmy. Poprosiłem ją, żeby spotkała się ze mną gdzieś w mieście. Nie wyjaśniłem jej demona Rosz Pinah.
Następnego wieczoru wyszedłem pieszo, tylko trochę pijany. Miałem w głowie dwa główne cele: znaleźć miejsce na nocleg, a także zobaczyć Tuvia Pawłowski. Niebo było jak aksamit – ciężkie, z niskimi, bardzo niskimi chmurami. Było strasznie zimno. Leżałem w mokrym futrze, które niedawno zdjąłem w rzece, a ponieważ woda już porwała jego słoność, a moja skóra była odrętwiała od odmrożeń, śniłem teraz o wilgoci i lodzie. Siedziałem na słupku ogrodzenia, wpatrując się w ciemniejące niebo; musiałem znaleźć miejsce, żeby przeczekać to przenikliwe zimno. Kilku przechodniów zatrzymało się i spojrzało na mnie. Nie wiedziałem już, co ze sobą zrobić. Podniosłem połamane fragmenty Biblii Tuwii i patrzyłem na nie jakbym oglądał fragmenty czegoś. Z uwagą słuchałem ich szelestu i stukotu. Dałem Biblię Tuvii dwóm kobietom, którym niedawno pomogłem pochować dzieci. Niech poznają tego Wishaw Żyda.
Znalazłem miejsce przed jednym z kiosków na chodniku i po raz pierwszy od tygodni – na tych dziwnych ulicach – usłyszałem jęk końskich kopyt. Biedak musiał zamarznąć na śmierć. Położyłem go na chodniku obok siebie, a potem zrobiło się cicho, ale wiedziałem, że tam jest, czułem jego cichy oddech. Poza tym zimno wpłynęło też na polskie słowa w mojej głowie i od rana do wieczora wracały do mnie bezbłędnie – trzy to cztery, czas płynie.
Po kilku godzinach szare niebo pojaśniało, świat stał się nieruchomy, a ja poczułem na twarzy gorącą i wilgotną pieszczotę – uczucie dreszczy. Czułem się kochany przez Boga, czułem się kochany przez Jego Obecność.
O poczcie
Poczta, która do ciebie przychodzi, jest już przed twoimi oczami, widzisz tylko drugą jej połowę. Naprawdę nie wiesz, o co chodzi, istnieje niewidzialna granica między tym, co jest w twojej głowie, a tym, co z niej wychodzi
Im później się pojawia, tym coraz rzadziej go widzisz, tak że od czasu do czasu nie wiesz, czy to list skądś, czy już go przeczytałeś. Wyślizguje się z twoich rąk, olśniewa cię i nie masz innego wyjścia, jak tylko spojrzeć na to raz jeszcze. I zawsze staje się bardziej żywy niż wcześniej. Czasem cię to zaskakuje, bo chodzi o ludzi i zdarzenia, których nawet nie pamiętasz; to tak, jakby jego pamięć po latach życia wróciła do siebie i na chwilę stała się osobą. Nie pamiętasz jej z imienia, ale znasz jej twarz, a od niej wszystko, co się ostatnio wydarzyło, wylewa się. Jesteś tym zaskoczony i nie podoba ci się to.
Masz już dostęp do tego listu, widziałeś już kartki, kalendarze i prezenty dla dzieci, wiesz dokładnie, kto go napisał i kiedy. Czy ta poczta jest bezpłatna? Czy chodzi tylko o ciebie? Sposób, w jaki myślisz – o sobie, o sumie swojego życia? Masz skórę jak dom – z cegły. Może wartościowy, zrobiony z poczty? Tylko jeśli dobrze wycenisz jego zawartość. Poczta to dobra waluta w złym świecie. Czy jesteś gotów sprzedać swój spokój ducha za takie grosze? Nie przesadzaj – to jest wprowadzenie do nowego życia, ty też. Może warto pomyśleć o wynajmie mieszkania, a nawet lepszym leasingu.
„Mille weterynarz”, mawiała pani Trotha. „Łódka więcej miejsca”. Co? Mieszkanie dla dziesięciu osób do końca życia?
Musisz podjąć decyzję; teraz, z tym pierwszym listem, wszystko będzie na sprzedaż – łącznie z twoim ciałem. Nie pamiętasz, jak zarobiłeś pieniądze, żeby się tu dostać, a także ile to było warte? Praca? Bóg i całe twoje zaufanie do Jego dobroci zostało teraz brutalnie zdradzone. Nowe początki? Zanik? – Może czas odważyć się marzyć, że nie ma ograniczeń dla marzeń, w które ludzie będą wierzyć.
Otrzymałem już twój list z Salonik i wiesz co? Po pierwsze, chciałbym Wam za to szczerze podziękować, bo spędziłam tam tylko kilka godzin i miałam szczęście, gdy dotarłam na stację z powodu chmur i deszczu. I już odesłałem potwierdzenie, które również chcę wysłać do wszystkich waszych drogich czytelników Trotha, bez względu na wasze religijne poglądy – prawosławne, katolickie czy protestanckie – wiem, że ten list do was dotarł.
I muszę przyznać – choć trudno mi to powiedzieć – że mam dobre przeczucie. Znajduję kogoś, kto ma podobny punkt widzenia. Otwarta droga, wolność, otarcie się o śmierć, możliwość podróżowania, poznawania coraz to nowych krajów – to to samo, co w Twoich oczach. A wraz z Tobą możliwość podróżowania, poznawania nowych ludzi, przyjaźni, wspólnego języka z pewnością otwiera wiele oczu, otwiera drzwi na szerszy świat. A kto w swoich podróżach wolałby większą przestrzeń niż mniejszą – tutaj na ziemi?
A co mam z tego wszystkiego? Nic. Chcę być tutaj całkowicie szczery, nawet jeśli pod koniec brzmię zarozumiale.
Ale jest jedna rzecz, którą mogę dostać – przyjemność. Wielka sensacja, wielki dreszcz, którego nie da się opisać. To tak, jakby miotacz zatrzymał się i cała woda natychmiast się skropliła; perła, która stwardniała przez wodę, nigdy nie będzie w stanie odbijać światła i ukazywać piękna najczystszego złota, ale raczej stanie się nieczysta, zardzewiała i ciężka. I już to wiesz, to znaczy, jeśli spodziewałeś się, że napiszę do ciebie list. Znam twoje zwyczaje, znam twoją drogę i znam zmiany serca, które cię dotknęły. Z pewnością musisz szanować moje uczucia, prawda? Więc może dlatego też powinien być mój?
Twój kumpel,
Krysia Weber
Ten list był wielką niespodzianką. Nie pochodzi od króla, ale od biskupa! Był to list bardzo osobisty. Krysia nie rozpoznała własnego pisma i była zdumiona ostrą jak brzytwa wyrazistością jego pisma. Dziekan nawet nie zdawał sobie sprawy, że list został napisany, dopóki nie został skończony i umieszczony w pudełku. Odrzucone listy były zwykle wysyłane we właściwe miejsce. Czasami upychano je do szuflady innymi literami i na tym koniec. Dziekan nie pomyślał o tym. Ale nie wszystko było takie, jak się wydawało. Być może list został przeczytany i wydano rekomendację w sprawie Krysi Weber, którą poleciło dwoje z trzech zalotników. Twierdzili, że dorastała w Gutersloh, ale w rzeczywistości była zwykłą prostytutką w Lozannie. Miała złą przeszłość i dziekanowi wydawało się, że Krysia starała się to zatuszować, ale teraz wszystko się załamało, wstydził się tego i zupełnie nie miał doświadczenia w radzeniu sobie ze światem skandali. Kochał Krysię i musiał sobie z nią radzić na dość równych zasadach, ale w jakiś tajemniczy sposób jego uczucia do niej słabły, jakby chłodniejsza atmosfera jego skupienia spowodowała również ochłodzenie jego własnego ciała. Obiecał sobie, że umówi się na spotkanie z nią następnym razem, gdy będą w tym samym mieście. Ubierał się więc skromnie i wchodził do baru w najpiękniejszej karczmie, zamawiał kufel piwa i odwiedzał ją w ciszy w ciemności. Była miłą, drobną, ładnie wyglądającą kobietą.
Niestety, on też nie miał okazji widywać jej wieczorami. Ostatnio zajmowała go kariera – właśnie rozpoczął jeden semestr, a już we wrześniu miał nadzieję, że znowu zacznie uczyć. Studium prawa było jego powołaniem.
Chciałby w przyszłości pracować dla ONZ. Chciałby podróżować, szczególnie do Azji, ale najpierw uczyłby w jakimś azjatyckim kraju, gdzie poznałby język i zwyczaje. Chciałby wybrać się na wycieczkę do Ameryki Północnej, aby zobaczyć ten kraj, a może nawet się ustatkować. Jego żona bardzo szybko zauważyła w nim tę nagłą zmianę i pomimo jego protestów, również to zauważyła, dostrzegając zmiany, które w nim zachodziły. Widziała coraz bardziej niezadowolonego męża i kobietę niezdolną do ponownego nawiązania z nim więzi, zagubionych pośród tych, których zostawił. Zobaczyła mężczyznę, który chciał być blisko i trzymać ją za rękę, ale w rzeczywistości brakowało mu czegoś bardzo ważnego – uczucia. Dlatego co tydzień dostawał list od żony, w którym mógł przeczytać o trójce dzieci.
Jedno z dzieci, ośmioletnia Marta, zauważyła, że jej ojciec robi coś ważnego, bo kupił notatkę w swoim gabinecie i jest zbyt leniwy, żeby napisać. Po prostu napisał, że studiuje prawo i to wystarczy. Powiedziała, że w dzisiejszych czasach wystarczy napisać, że studiujesz prawo, a potem wszyscy wiedzą, że to prawo i po prostu musisz siedzieć z ulgą. To znaczy, że zdał już egzamin i na tym się skończyło. Pozostała dwójka dzieci – jedna jednoroczna, druga pięcioletnia. Patrzyły z cichą satysfakcją jak ich ojciec sporządza notatki do książek prawniczych.
Pewnego razu, gdy on siedział przy biurku pracując i czytając, rozejrzała się, bo nauczyła się czytać już wtedy, gdy jej ojciec pracował w bibliotece. Zobaczyła, że jej matka patrzy inaczej, ze smutną miną w jej twarz. Dzieci zaczęły krzyczeć, a ich ojciec wstał, lecz jego nastrój bardzo szybko się poprawił. Potrząsnął rękawami, pokazał swoje oficjalnie złożone księgi zamówień i postanowił wysłać je do jakiegoś wydawcy, aby uniknąć tej klasowej pracy i nudy. Miałby wtedy czas na rozejrzenie się po okolicy i zakupienie książek, które zawsze go interesowały. Zanim jednak zdążył odejść, złożył wizytę jej matce, z którą już się pokłócił, a która teraz, wstydząc się, uderzyła go w twarz.
Słońce było już wysoko, więc już czas otworzyć sklep i ruszyć w drogę, ale dzieci znowu zostały w domu, bo były zmęczone.
Jednak następnego dnia nie chciały zostać sami. Biegały z pokoju do pokoju, siadały na schodach lub opierały się o ściany domu. „Tu jest dużo niedźwiedzi!” Powiedziały, a każdy z nich wyciągnął książkę z toreb i spojrzał na miejsce, w którym wschodziło słońce.
Słońce wzeszło nad horyzontem, raczej wysoko. Było białe i zamglone. Niebo było niewygodne, zachmurzone, nieznane.
Krysia, która nadal chorowała i była słaba, nie mogła wyjść, a stara Marta nie mogła przyjść. Jacob tylko sporadycznie spotykał się z nią na odległość i w ten sposób dzieciom udało się przyprowadzić go do siebie. Dom nie był prawdziwym domem dla Jakuba. Kiedyś był w Ameryce i nawet teraz, kiedy wrócił do Czech, czuł, że naciska na niego jakaś obca siła – kościelna, religijna, ograniczająca siła. Jakub niczego się nie bał, powiedział, ale poczucie wyobcowania jest zawsze bardzo niebezpieczne dla osoby postronnej. Lubił pogaduszki i towarzystwo ludzi. Lubił wymieniać historie – szczegóły z podróży o jedzeniu, które jedli, ich nastrojach, ich przekonaniach. Lubił obserwować, jak układają się interakcje tych ludzi, widzieć, jak inni próbują spojrzeć mu w oczy. Zdarzyło się też, że odepchnął tych ludzi przy pierwszych oznakach wrogości. Na początku chodziło o drogi nie w dół, potem chodziło o gramatykę ich mowy, potem o ich jedzenie. Zauważył drobne różnice w sposobie ubierania się i wyglądzie ciała. Kiedy rozmawiali o swojej ukochanej, dystansował się z wielką stanowczością, aby czuli się wokół niego bezpiecznie. Unikał dawania świadectwa o ich uczuciu. Dzieci cały czas rozmawiały, wzywając imię Jakuba w języku, którego nie rozumiały, a jedno z nich zapamiętało historie z biblioteki starca i kolejno je wyjaśniały. Najwyraźniej mężczyzna wyszedł spod skały i rozmawiał z Yu. W trakcie rozmowy dokonał wielu odkryć, ponieważ odkrył, że jego liczne, kapryśne historie są o wiele bardziej zainteresowane. Z przyjemnością dowiedział się, że Yu jest geniuszem w opowiadaniu historii. A oto jedna z nich, o zwierzętach:
– I jeden złoty ogierek zakochuje się w klaczy. Klacz odmawia mu trzykrotnie, ale w końcu zgadza się go poślubić. Organizuje nocne czytanie notatek od rodziny królewskiej, co tłumaczy pragnienie klaczy. Strażnicy już na nią czekają, ale podejrzliwy pasterz ratuje konia.
– I dostaje pierścionek z bursztynu i złotej nici, a potem zawsze nosi najpiękniejsze ubrania.
Każdego popołudnia, kiedy nikt nie patrzył, Yu zapalał piec i szedł nad rzekę. Stał po drugiej stronie i spojrzał w górę rzeki. Wąchał wodę i wpatrywał się w blask światła, które oświetlało jej prąd. Yu był absolutnie spokojny. Jego myśli igrały z pomysłem pierścienia, a potem rzucił się do wody. To nie bolało, lecz coś w nim się zmieniało i stawało się elastyczne.
Jakub od czasu do czasu czytał zeznania lub pokazywano mu tajne akta. To wszystko go tak zafascynowało, że nie wiedział nawet, co powiedzieć. Odchylił się na krześle i złożył kawałek żółtego lepkiego papieru w leśną scenę. – Skąd mam wiedzieć? – zapytał z przesadnym zaskoczeniem. – Pracuję i karmię misia.
Tak powiedział i z satysfakcją obserwował, jak rozwija się sytuacja.
Dzieciom pozwolono wyjechać następnego dnia, ale młody Jakub został. Nie pozwolił zabrać go starej Marcie. Podniosła go i zaniosła do przeciwległego budynku, blokując wejście krzesłem.
– Chcę cię zobaczyć – powiedział.
– Chcę z tobą porozmawiać.
Siedzieli na schodach, a on starał się wyglądać, jakby nikogo nie słuchał
– Słuchasz mnie? – zapytała cicho.
Jacob nie odpowiedział, więc przyspieszyła. Stojąc przed nim, poczuła, że urósł. Wzięła jego rękę i położyła ją na kolanie, i teraz czuła, że jej ciało jest inne. Wiedziała, że powinna się wstydzić. Odwróciła się i zeszła po schodach do drzwi fabryki.
Marta zabierała na tucz prosiaka, którego żona Łabęckiego urodziła zbyt wcześnie. Młody chłopak czekał na polu, ale Marty bardzo się bał. Wiedział, co się stało z jej matką i ojcem. Korek wrócił z miejsca, w którym nigdy go nie było. Wiedział o pierścieniu. Zaczął płakać, podobnie jak koza. Marta siedziała na żywopłocie i patrzyła w dal, a chłopiec zakrył oczy szmatą.
– Będę tak samo martwy jak ty – powiedziała.
Tego wieczoru usiadła na autostradzie i spojrzała na miasto. Była w drodze, aby kupić łąki i samochód od handlarza metalami, ale nie zatrzymała się wystarczająco długo, aby spojrzeć na słynnego Silk. Skończyło się jej paliwo i uderzyła w ścianę. Przez chwilę siedziała nieprzytomna, po czym wysiadła z samochodu i zbiegła ze wzgórza.
Kiedy dotarła do drogi, zobaczyła w oddali światło – małe, migoczące i zamglone. Światło rozproszyło się na niebie, więc Marta pojechała dalej.
Następnego dnia też pojechała do sprzedawcy samochodów; nie było sposobu, żeby zdobyć pieniądze. Ale w samochodzie poczuła strach i chciała się wydostać. Bała się, że się zgubi, bała się zostawić wszystkie swoje rzeczy w domu, bała się wszystkiego. Zdjęła płaszcz, wrzuciła kapelusz do bagażnika i powiedziała sobie: jadę na autostradę. Kiedy wysiadła na autostradzie, w ciemności przed świtem włożyła spodnie i płaszcz, po czym wsiadła do samochodu. Podniosła głowę i zobaczyła wieże Sankt Petersburga. Była przerażona. Poszła na stację benzynową i kupiła paliwo elektryczne. Czuła się jeszcze bardziej przerażona, więc przygotowywała się do wysiadania z samochodu i ucieczki, gdy podszedł do niej mężczyzna w białej sukience z plamą na lewym ramieniu i zaczął bardzo ostrożnie z nią rozmawiać. Miał polski akcent, ale Marta go rozpoznawała.
– Jestem jej mężem – powiedział. „Mieszkam w pobliżu. Czy możesz poświęcić chwilę?”
Marta wysiadła z samochodu i wpuściła go do domu.
Usiedli na tarasie przy herbacie.
Do dziś mężczyzna w białej sukni mimo swojego wieku jest chudy jak stary królik.
W pewnej chwili zadzwonił telefon.
„Mam dla ciebie pracę w porcie”.
Później rozmówca się rozłączył.
Marcie kazano się spakować i wyjść. Słyszała, jak telegrafista wyłącza wtyczkę, po czym drzwi się otworzyły i wbiegła jej była kochanka. Zobaczyła jego twarz, ale na początku nie mogła za nią nadążyć. Wyglądała na zakłopotaną. – Zdejmij te ubrania i wynoś się stąd – powiedział. Stała w drzwiach, kiedy wracał do swojego pokoju i zobaczyła, jak jego ciało znów się prostuje.
Kiedy Marta szaleńczo pędziła, by przygotować się do podróży do miasta, odkryła, że autostrada jest zamknięta. O ostatniej dowiedziała się od niebieskiego urzędnika celnego, który siedział w budce celnej obok telefonu, którego nigdy nie używał.
Marta wróciła do swojego domu i dowiedziała się, że w lodówce jest trochę mleka, które się psuje i zamarza. Przez chwilę zastanawiała się, czy zepsuło się na całej autostradzie. Gdyby tego nie zrobiła, miałaby czas na zrobienie sobie uczty – ryba na maśle przy stole, najlepsza zupa geoduck, miska domowego kwasu portulaka mojej mamy, orzeszki pinii z cynamonem, embushpidli i liście winorośli oraz bochenek zakwasu. Była głodna. Wróciła do środka i zapaliła kolejnego papierosa. Pobiegła do skrzyżowania po paczkę papierosów. Zobaczyła ciężarówkę armii radzieckiej, która miała przebitą oponę. Ale on szedł do sklepu, więc jej zmartwienia na chwilę zniknęły. Wychyliła się przez okno samochodu. Zauważyła sklep na stacji benzynowej, w którym był chleb z masłem. Ku jej wielkiej radości podano jej oba bochenki z masłem; to był dobry sklep. Kupiła sobie bułkę. Znajdowała się teraz na obrzeżach Starostynki. Na poboczu autostrady, bardzo tłustej i brudnej, ujrzała owcę i myśląc, że zimą może jej się spodobać łóżko ze świeżego śniegu, zobaczyła stragan z drzewem opartym o nią. Drzewo, już lekko posiniaczone, nietypowo przechylało się na bok, jakby zostało oszukane. Poszła więc do sklepu i kupiła sobie gorącą torbę ciastek, wina i wódki. Ten wspaniały sklep miał na jednym końcu balkon, skąd w ciepłym świetle lamp gazowych można było podziwiać toaletę. Była to dziura w ziemi o średnicy dwóch stóp i wychodząca z niej rura. Była tak ogromna, że z ziemi nie można było wejść na ulicę. Otrzymała ją od zamożnej pary z Rzheva. Kupiono tam wino i wódkę, a gdy je jedli, czytała gazety. Spustoszenie czasu odcisnęło swoje piętno na tym papierze i nadając mu białawy wygląd, odciski palców wyblakły i straciły swoją pierwotną jakość, stały się zamazane i zniekształcone.
Szare okruchy niezadrukowanych znaków leżały porozrzucane na całej stronie. Omawiany artykuł, przeoczony, nie miał sensu. Zrozumiała, że może chcieć po prostu iść prosto do domu, gdzie będzie mogła o tym się dowiedzieć.
To zabawne, pomyślała, ale może zawsze tak było. Świat, który znała z książek, był jej równie obcy jak dzisiejsze domy. Architektura była inna, ulice inne, a ludzie też byli inni. Wzięła głęboki oddech i ruszyła pieszo po mokrej drodze.
Spacer w butach
Po powrocie do domu usiadła przy stole i otworzyła butelkę wódki. Siedziała tam jeszcze chwilę, a potem zapaliła papierosa. Robiło się ciemno. Ogień wygasał.
Zaczęła przeglądać otrzymane wiadomości: jedną o przerażającym wypadku, który wydarzył się w lesie, inną o minie w Czechach. Były jak bułka grubej, lepkiej smoły, jak plewy, które wprawiały ją w zakłopotanie i spowalniały. Utknęli w jej wielkim, tłustym, zdezorientowanym gardle i nigdzie nie poszli. Próbowała o nich zapomnieć przy kieliszku wódki, ale ogień huczał, a dom stawał się coraz cieplejszy. Kiedy poszła spać, było już ciemno. Spała w piżamie na podłodze. Spała jak martwa osoba, można by nawet powiedzieć, że była trupem, bo wciąż oddychała. Marzyła o kobiecie z wąsami, która mówi łamanym niemieckim. Wskazała ręką na wyimaginowane miejsca. „Bewegnuten Euch und Weg” – powiedziała. „Bedüche ihre Geheimnisse und Wunder”. Przeliterowane w języku niemieckim. Ale nie we śnie. Rano wstawała, prostowała się i zastanawiała: „Cholera. Cholera. Gdzie ja jestem? Cholera.
Poczuła tlący się żar w swoich kościach i przybrała najbardziej niewinną twarz.
– Nie spałem całą noc.
– A ty nie zasnąłeś?
– Zasnąłem na chwilę.
'O. Cóż, dobranoc’.
Położyła się w łóżku i zobaczyła cień psa na prześcieradle. Poczuła zniesmaczenie i pokręciła głową.
– Proszę, nie budź psa. Zaraz będę. Zajmę się tym.
Śmiała się do siebie, ale nie z psa. Z siebie.
– Och, zamknij się – wymamrotała.
Całą noc leżała w łóżku i śniła o tym samym w kółko, niczym kruk lecący nad domem. Potem wylądował na stole, szturchnął ziemię głową i zasyczał. Wystartował i poleciał prosto w górę. Podnosił się prawie bez przerwy, aż znalazł się tak wysoko, że znalazł się nad nią. A potem spadł, prosto jak strzała, prosto w kierunku zegara na ścianie. Jej serce podskoczyło, tylko trochę, tylko na sekundę. A zegar wybił godzinę zero.
Wtedy kruk odleciał.
Następnego ranka poczuła się tak, jakby spała od wieków. Usiadła na łóżku i poczuła się zmarznięta, ale świat spał, jakby ona i wszyscy inni dopiero szykowali się do hibernacji. Wtedy po raz pierwszy w życiu zaczęła się golić. Wyszczotkowała paznokcie i starła zarost, nie tyle dla siebie, ile dla świata, bo rano musiałaby wstać i posprzątać po sobie. Zeszła na dół punktualnie, spieniła włosy i użyła najlepsze perfumy. Zabrała się do zmywania w kuchni, zrobiła zakupy i poszła do listonoszki. Kiedy wróciła, rozkoszowała się zapachem swoich perfum w łazience i aromatem włosów. Wślizgnęła się z powrotem do łóżka, dotknęła wrażliwego miejsca z boku ciała, co potem, kiedy spała, prawie zawsze oznaczało między jej nogami: gdzieś w dziurach pamięciowych jej mózgu. Spała w jednej rozległej błogości, pełna wdzięczności dla Natury za przyniesienie jej ciała, dającego jej miejsce do życia. Niewielka, krucha – kobieta. Taka piękna. Taka delikatna.
Wzięła prysznic, zmyła całe mydło i olej, który był suchy, promienny i miękki jak jedwab. Wzięła brzytwę do nóg, wycierając je tak delikatnie, że krew jeszcze się nie zagotowała. Szczypta martwej skóry opadła na poduszkę jak srebrna rękawiczka. Wzięła brzytwę w ramiona – lekkie, jakby były zrobione z papieru, inkrustowane drobnymi szwami – i wreszcie piersi, miękkie jak puszyste chmury. Prawdopodobnie zraniła się brzytwą, ponieważ krew nadal nie przestała płynąć i teraz płynęła do jej pachwiny i talii z każdą mijającą sekundą. Pod wieczór ból stał się nie do zniesienia; przeniknął do całego jej ciała i wniknął do jej kości. Wieczorem śniła, że jest kobietą, że przez długi czas leżała w wannie dzień po dniu, zachwycając się delikatnymi krzywiznami jej piersi, brzucha, nóg i nisko wiszącego biodra. Ból był bardziej nie do zniesienia niż pragnienie. Próbowała krzyczeć, ale nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku. Była zamknięta w strasznej ciszy. Przynajmniej na to zasługiwała. Obudziła się ze strachem i obrzydzeniem. Znała już swoje ciało na tyle dobrze, by wiedzieć, że jest tam uwięzione.
Na jej czole pojawił się zimny pot. Próbowała otrzeć pot chusteczką, ale nie mogła się go pozbyć, a chusteczka była pełna potu i pomyślała, że kawałek waty będzie błogosławieństwem, sposobem podziękowania światu. Słyszała też delikatny szelest w swojej sypialni. Szybko rozebrała się i narzuciła na siebie ubranie. Włożyła sandał bez skarpety, potem długą spódnicę obszytą białą koronką i srebrzysty czepek, który wyglądał jak szal. Czuła się jak kobieta. Dotknęła swoich dłoni i ramion, aby sprawdzić ich elastyczność. Z pewnością nie była już chłopcem, więc będzie się o siebie troszczyć, będzie niezależna jak każda kobieta. Nie mogła się doczekać, aż nadszedł czas, aby wyjść do samochodu. Na razie leżała w chłodnej wannie, niezdolna do snu, co było spowodowane zmęczeniem i strachem. Usłyszała czyjeś miękkie kroki na schodach, jak szelest pyłku, dźwięk stygnących powierzchni. Teraz wiedziała, że to on. Minął jej pokój o świcie i wiedziała, że przyjdzie. Poszedł do łazienki i umył twarz i ciało. Ubrał się nago; musiał zgolić włosy na ciele. Kiedy wysychał, machnął do niej ręką, a ona poczuła jego zapach, który był bardzo męski. Potrzebowała całej siły woli, by nie uciekać, jakoś powstrzymać go przed całowaniem jej nagiego ciała. Ale tego nie zrobił, nie zrobił, nie zrobił. Stał w drzwiach i patrzył na nią. Przez sekundę myślała, że śni, ale potem zrozumiała, po znajomym zapachu, po jego zapachu. Wstała z wanny w łazience i stanęła przed nim, gdy się rozbierał i stanął przed nią, nago, przed lustrem. 'Witamy.’ Umył zęby, poprawił krawat. Widziała w lustrze jego ciało, nawet się nie golił. Będąc jeszcze w łazience zakręcił wodę, usiadł na krawędzi i zaczął się golić. 'Dbam o Ciebie. Opiekuj się mną.’ Uśmiechnął się, pojawiły się zęby, a ona patrzyła ze zdumieniem na jego zdrowe, jego gładkie ciało. „Chcę być twoim kochankiem. Chcę być z tobą na zawsze. Proszę, zaczekam na ciebie w wannie. Będę tu jutro. Był bardzo poważny. Przełknęła przypadkowym haustem, nie wiedziała, co się dzieje. Bała się, że zranił się brzytwą. Ale znowu się uśmiechnął, jakby wiedział wszystko. Pozwoliła mu ją ogolić. Zasnęła z głową na jego piersi, nasłuchując szelestu jego ubrania. Śniła, że jest jeszcze dzieckiem – że kąpiel uczyniła ją wielką. Otworzyła oczy, zobaczyła wannę i łaźnię. Wyciągała ręce przed siebie, błagając o coś skądś. Wiedziała, że to iluzja – nie było o co błagać. Była też w wiadrze z innymi dziećmi, każde w ciemnoniebieskiej wannie.
Tam do odpływu wlewała się woda z kranu. Mięso łabędzia wisiało na linii startu. Patrzyła na wannę – piękną wannę. Wiedziała, że śni. – Rozwiąż tę iluzję – szepnęła. – Już czas – odparł znajomy głos dobiegający z oddali. Otworzyła oczy. Zobaczyła wannę w rogu swojego salonu. Usiadła na łóżku i słuchała z niepokojem. Słyszała płynącą wodę, a potem silnik samochodu. Rozebrała się i weszła do wanny. Kiedy wyszła, zobaczyła go stojącego przy kuchennym oknie i kapiącego. Zeszła do niego w wodzie. Trzymał kij. – Jesteś dziewczyną – powiedział.
Mam dziewiętnaście lat – poprawiła go. Spojrzał na nią z pogardą.
– Cóż, jeśli nalegasz.
Usiadła obok niego na leżaku. Spojrzał jej w oczy. Spojrzał jej w oczy. Był zawstydzony, a ona wiedziała o tym. Usłyszała skrzypnięcie klamki na zlewie, a potem ciche kroki, gdy gospodyni przyszła posprzątać. Jej syn wrócił do domu i chłopiec spojrzał na to z poczuciem winy.
– Tato, co się stało? Co się stało?
– Nic, synu. Tylko dziewczyna. Przyszedłem do ciebie w jej sprawie.
– Tak, oczywiście – odparł chłopiec z uśmiechem sugerującym, że wie wszystko. – Wyszła – powiedział jego ojciec.
'Na zewnątrz? Gdzie? Zejdź mi z drogi – powiedział chłopiec i nagle wstał z krzesła, kładąc torbę na podłodze.
– Och, daj spokój, mamo. Chodźmy, tato. Chodźmy do domu.’
– O nie – powiedział jego ojciec.
– Nie, nie, kochanie, nie idę. Idę do lasu. A potem wziął chłopca pod ramię i odchodził. Łzy spływały jej z oczu i rozpryskiwały się na drewnianej podłodze.
– Nie, tato – szepnęła.
– Synu – powiedział, gdy stali przed frontowymi drzwiami. – Jak chcesz, mamo. Usłyszała skrzypnięcie klamki na zlewie, a potem ciche kroki, gdy gospodyni przyszła posprzątać. Jej syn wrócił do domu i chłopiec spojrzał na to z poczuciem winy.
– Tato, co się stało? Co się stało?’
Kiedy po raz pierwszy mieszkała z przyjaciółką, posadziła córkę i wyjaśniła, że jest stara, jest za stara, aby córka mogła ją wydać. Tylko dla najważniejszych rzeczy. Powinna poczekać. Stara kobieta, anoreksja, nienawiść do samego siebie i umysły bingo. Że powinna wrócić tak szybko, jak to możliwe, gdy tylko nogi jej się wysuną.
„Muszą zrobić miejsce dla innych ludzi” – powiedziała i zaczęła mówić o oddziałach w szpitalu, o oddziale w szpitalu, który był po prostu pusty, o oddziale po drugiej stronie miasta. Drzwi, oddział obok i tak dalej.
Nogi Linusa poddały się nagle, bez ostrzeżenia. W ciągu jednego dnia jego rodzina musiała wreszcie pogodzić się z faktem, że nie ma sposobu, aby go sprowadzić z powrotem, nawet gdyby chcieli. Tak starożytni nazywali śmierć. Napadł na nich bez ostrzeżenia, a potem odszedł. Teraz rodzina Linusa musiała zapewnić mu porządny pogrzeb. Tak starożytni nazywali pogrzeb. Musieli zrobić miejsce dla wracających z drugiej strony, ustawiając krzesła i pierścienie piwonii na cmentarzach z białymi obrusami. Pogrzeb Linusa był pogrzebem, który był prawdziwym pogrzebem.
Chłopiec postarzał się w środku, ale wszystko, co kiedykolwiek znał, znajdowało się na zewnątrz, w tym kojcu przy banku. Wszystko, co widział, było jakby narysowane na karcie, jakby dla jego rodziców, dla jego rodziny, jakby byli widzami pokazu magii. Teraz jego rodzice też będą widzami. Znajdowali się na ulicy, szli długą drogą do swoich sklepów, a po drodze musieli mijać sklepy, do których chodzili, ale już nie byli potrzebni. Nawet nie wiedzą, co by kupili. Wstaną od stołu i pójdą do kuchni, ale idąc, rzucą okiem na schludną sypialnię Linusa i nagle biegną za nimi, oburzeni tym, co się stało.
Zabiorą ze sobą dziewczynkę i będą spacerować po domu, szukając w szafkach swoich pamiątek. Nie usiądą nawet przy stole w jadalni. Wódki nawet nie wypiją. Nawet nie obudzą dziecka.
Od śmierci pierwszego dziecka starają się nadrobić stracony czas. Ich uwaga jest rozproszona w nieprzewidywalnych kierunkach. Nie ma nudnych zawodów. Mieli dość edukacji. Teraz skupili się na sporcie. Grają w brydża, każdego ranka oglądali maraton wideo babci, aby przygotować się do własnego maratonu. Będą biegać, spacerować, jeździć na rowerze lub jeździć do bliskich. Mogą nawet pojechać na Islandię. Zobaczą wszystko, co jest do zobaczenia. Dla nich to najlepszy sposób uczenia się.
Będą w tym dobrzy.
Linus zostanie pochowany z rodzicami i babcią. Zostanie pochowany obok swojego psa, którego trzymał jako zwierzę domowe. Pies zostanie położony w psim parku. Linus będzie miał swój własny grób.
Pewnego dnia Linus zadzwoni do swojej córki, a ona wejdzie do kuchni i zastanie go leżącego na plecach, jego ciało w plastikowej torbie, mentalnie przygotowującego własny pogrzeb, jego myśli płoną – będzie pędził przez cały dzień, a jego umysł będzie lekki. Pies podejmie słaby, nieszczęsny wysiłek, aby podskoczyć i walczyć; nie ma pojęcia, co się dzieje, i będzie miotał się i wił z dala od przytłaczającej, paraliżującej siły okoliczności. Zrozumie tylko, co się dzieje, kiedy pies wyprowadza się poza horyzont, kiedy wyłącza się prąd lub kiedy dzieci wracają ze szkoły.
Na razie Linus śpi. Nie będzie miał snów.
Nazywała się Róża. Miała siedem lat, była ciemna, z pięknymi ciemnymi oczami i długimi włosami opadającymi falami na ramiona. Mówiono, że jest córką Pana. Wystąpiła o przyjęcie do akademii wojskowej na podstawie własnych zasług. Linus ją kochał. Z pewnością obudziłby ją rano, o świcie, żeby mogła mieć wodę i mydło w łazience do umycia się. Potem przeczesywała palcami włosy i bawiła się z psem. Włączała radio lub oglądała telewizję, ale Linus nigdy jej nie przerywał. Na początku myślał nawet, że to zły nawyk, ale potem zdał sobie sprawę, że nie chce, żeby przestał.
Przez chwilę mówiono o jej adopcji, ale potem pomysł po prostu nie był w głowie Linusa.
Znał każde drzewo, każdą roślinę, każdą gałąź, każdy kamień i każdą szczelinę w górach. Wiedział, gdzie szukać drewna na opał, wiedział, w których miejscach Reggio Emilia została wypalona, a które drogi i ścieżki były wielokrotnie piaskowane. Wiedział też, gdzie szukać blach, szafirów i szmaragdów – zbierał je godzinami z Różą i wiedział, które kamienie kiedyś były trawą, a które twardymi chodnikami. Nie wstydził się tego. To było tak, jakby rozpoznał tam jakiś inny, silniejszy świat, pełen cudów, pełen kowalskich ognia i szabli, z ludźmi odzianymi w kolczugi i śmiertelnie walczącymi.
– Wiesz co, Róża? Tutaj cię nie dotknę – to byłoby dla mnie dziecinnie proste. Pozwolę ci schować się w małej tubie, a kiedy przyjdę zabrać twoje cenne ciało, możesz się uwolnić.
Pożegnał się z nią jeszcze raz i poszedł na skróty przez las do swojego domu. Dla niego las był uniwersytetem, z dużym zbiorem książek i tomów, biblioteką, w której trzymał najrozmaitsze książki.
Otworzył bramę i ruszył błotnistą uliczką, mijając studnię i ściany z mułowej cegły domów, a potem zszedł ze wzgórza, tak daleko, jak tylko mógł zobaczyć. Las ciągnął się za nim – żywy, pełen ptaków i zwierząt. To był inny świat niż ten, z prawie całkowitą ciemnością i zapachem wilgoci i rozkładu. Stąd mógł odczytać nierówne ścieżki tutejszych jeleni i loty wron. Zjechał z jednej drogi i wspiął się na drugą, aż w końcu dotarł do swojej małej drewnianej budki. Zdjął buty i skarpetki i położył się na łóżku, żeby się wysuszyć, ale nie mógł spać, więc byłby szczęśliwy, gdyby zapalił.
Całą noc stał przy wejściu do swojej chaty, nasłuchując, aż zasnął. Rankiem, gdy las się zaczął wyć niczym wilk, zobaczył przepływający strumień zwierząt. Niektóre z nich były większe od innych. Zebry, konie, jelenie, a nawet dziki pies, ale najliczniejsi byli ludzie. Rozpoznał niektórych z nich: był tam mężczyzna z wąsami i podróżnym żartem utkanym z włosów z dolnej szczęki, chłopiec około dwunastu lat, mężczyzna z dużym brzuchem, kobieta w chuście i młoda dziewczyna w kolorowej sukience. Zobaczył też w oddali biegnącego psa, suczkę Sabę, ale mógł się tylko domyślać rasy.
Błyskawicznie zdał sobie sprawę, że potok zwierząt niesie mu żonę i córkę. Nagle poczuł radość, że nic złego się z nimi nie dzieje. Mógł przynajmniej przez chwilę się nimi opiekować; mogliby się nim opiekować.
Zobaczył kapłanów, na czele z bardziej owłosionym z trzech braci, wychodzących z lasu z koszami i garnkami. Patrzył bezradnie, jak czekali na nich ze starym człowiekiem nad strumieniem. Saba wyruszył polną ścieżką prowadzącą na południe, z dala od wioski, z dala od lasu, w kierunku małego jeziora z kamiennym mostem. Pobiegła za swoim panem, wąchając powietrze. Saba był jak szpieg zainstalowany w lesie pod postacią zwierzęcia. Kapłani przygotowywali puszki z jedzeniem i podczas gdy niektórzy przynieśli już małe, gęste zawiniątko, inni byli już zajęci dzieleniem orzechów. Wkrótce w szałasie pojawiły się trzy duże worki orzechów.
Róża stała w cieniu drzewa i obserwowała Sabę. Na odległym niebie ujrzała półksiężyc, jasny jak kropla krwi. Po chwili obok Saby pojawił się pies. Pobiegła za nim i przeszła przez mały mostek, który był również jedynym sposobem na przekroczenie jeziora. Kiedy pies zniknął w lesie, została sama.
Powiedziała: „dzięki Bogu, że to zrobili i będę dziękować Bogu, że nie utonęli. Byłoby łatwiej, niż się wydaje, że przekroczyli wodę, ale przynajmniej udało im złapać się nawzajem i teraz walczyli w górę”. Wśród drzew było ciemno, a powietrze było zimne i ostre. Saba popychała matkę, a ta chciała schować twarz w jej brzuchu, ale nie mogła znieść tego odcięcia od słońca. Więc ciągnęła swoją matkę, czując, że ją ratuje. Była jej posłuszna.
W pewnym momencie prawie utonęli i to byłby ich koniec. Ale mały żołądź wypadł z żołędzia i Saba pomyślała, że to znak, że powinna ją zostawić. Wróciła i dzięki temu możliwe stało się nowe życie. Więc od tamtego dnia nie mogła sobie przypomnieć, co robi.
Teraz dała się ponieść Sabie. Pomyślała o żonie Big Foot, co oznaczało, że pomyślała także o swoich dwóch małych córeczkach.
Nie wiedziała, kiedy przypłynie łódź jej ojca, jeśli w ogóle. Może to się stanie, gdy znów zostanie napełniona wodą. Może została już przeniesiona, może już przyleciała do brzegu. Nigdy się nie dowiedziała, bo gdy tylko Saba wyczuł miejsce, w którym mogłaby być, zniknęła. Była chciwa, więc szukała miejsca, w którym mogłaby się ukryć.
W nocy, kiedy przestała patrzeć, Saba zaczęła stawać się coraz cieńsza, aż nad ramą, schowaną pod wiosłami, spadło bezradne stworzenie. Była kobietą, dzieckiem, kobietą w kobiecej sukience lub kobietą leżącą w drewnianej trumnie. Odtąd, kiedy patrzyła na wielkie drzewa, zauważyła, że wszystkie gałęzie i pnie zostały już pocięte na kawałki, a teraz z ich drewna przerabiano statki i muszle do budowy trumien.
CZAS MOGGA
„Minęło siedemnaście lat, odkąd ostatni raz widziałem ocean” – oznajmił zestaw małych pływających wysepek – „i nie mam zamiaru więcej się tym bawić. Ponieważ kiedyś na nim żyłem”.
Nastąpiła pauza.
„Czekaj, czekaj” – mówił pewien kraj. Wyglądało na to, że chciał coś wtrącić do rozmowy.
„Wiem, że kiedy pada deszcz, musisz opuścić rzekę i udać się w głąb lądu, ale tylko raz, tylko na jeden dzień”.
Z zewnątrz słychać było kumpla i wiele podniesionych rąk.
– To niemożliwe – powiedział kumpel z zewnątrz pokoju. „Gdybym to był ja, spędziłbym cały dzień w ogrodzie, w wodzie”.
– „Co słyszałeś?”
– „Czy nie pada cały czas?”
– „Jasne, jasne.”
Jedna para rąk, rodzina Palantine, podniosła ręce i krzyknęła:
„Nikt nigdy nie widział oceanu” i tutaj wielki uśmiech ponownie pojawił się na ich twarzy.
-„Oprócz nas”.
Głosy stawały się więc stopniowo coraz głośniejsze, aż w końcu rozległy się brawa, reżyser musiał odsunąć od nich mikrofon, po czym publiczność wypuściła dźwięk, który dochodził gdzieś z wnętrza każdego z nich, jakby westchnienie, potem podmuch powietrza. I wreszcie nastąpiło kolejne westchnienie, długie, melodyjne westchnienie.
Prowadzący
Jarosław Kuźniar – dziennikarz, host, szkoleniowiec public speaking. Uczy liderów storytellingu, budowania historii, dbania o narrację ludzi i marek.W jego 30-letnim doświadczeniu dużą rolę odegrała praca w mediach: prasa, radio, telewizja i digital, m.in. Trójka, Radio ZET, TVN24, TVN, Onet. Obecnie mentor Voice House Academy, CEO Kuźniar Media i redaktor naczelny Voice House. Autor „The Host”, podręcznika skutecznego mówienia do ludzi.